Kiedy o poranku dzwoni budzik, wcale nie zastanawiam się nad tym, co dzisiaj mam do zrobienia, z kim powinnam się spotkać, co ustalić, którą z rozpoczętych realizacji wytrwale prowadzić ku szczęśliwemu finałowi... Niczym nałogowiec, który dzień rozpoczyna od zażycia dawki tego, od czego jest uzależniony, ja – na nie mniejszym głodzie – nie mogę się doczekać uruchomienia komputera, żeby jeszcze przed przegonieniem po okolicznych chaszczach psa przeczytać, co nowego w OFE.
Jestem rozczarowana, jeśli o poranku media nie napomkną słowa o dalszych przygodach OFE. Nie dociera do mnie, że jeszcze od 2:00 nad ranem uważnie śledziłam wszystkie doniesienia, więc trudno sześć godzin później znaleźć coś nowego. Niecierpliwię się, ciskam czymkolwiek, co znajdzie się pod ręką, złoszczę okrutnie.
Jestem zagorzałą OFEmanką, a mój nałóg związany z OFEowym serialem z każdym dniem niebezpiecznie się pogłębia. Dostrzegam zagrożenie, ale nie potrafię nic z tym zrobić, w żaden sposób zapobiec rozwojowi uzależnienia. Ukrywam się z tym problemem przed życiowym partnerem i znajomymi.
Jakkolwiek wcześniej dyskutowaliśmy na zagadnienia funduszowo-emerytalne, tak teraz – w poczuciu winy – unikam tematu jak tylko mogę. Żeby tylko nikt się nie zorientował, że siedzę w tym szajsie po uszy.
Nie rozmawiam więc, ale wciąż i wciąż, nieustannie i chorobliwie wręcz o tym myślę. OFE mi się śni, OFE mi się jawi w wyobraźni, wszystko kojarzy mi się z OFE... Jeśli nie mam dostępu do komputera, bo na przykład jestem w drodze na spotkanie, wpadam do pierwszego lepszego saloniku prasowego, żeby znaleźć gazetę, w której wydrukowane będzie magiczne słowo OFE. Przeczytam i od razu odczuwam głęboką ulgę. Znika drżenie rąk, nerwowość, rozbiegany wzrok, zniecierpliwienie i ogólne rozdrażnienie.
Bez OFE wytrzymać mogę dwie godziny, najwyżej dwie godziny i kwadrans. Na wszelki wypadek noszę w portfelu wydarty z jakiegoś dziennika kawałek strony z wyraźnym napisem OFE. Jeśli przymusowa abstynencja się przedłuża, wówczas sięgam po moje koło ratunkowe... Dyskretnie, żeby mnie nikt nie przyuważył, nie przyłapał...
Zaczęłam wierzyć, że wszystko co dzieje się w związku z OFE jest realne, prawdziwe. Bohaterzy serialu pod tytułem 'OFE' są moimi życiowymi idolami. Zaczęłam się na nich wzorować. Tak samo ubierać, odzywać, poruszać. Podobnie farbuję włosy, choć mi nie do twarzy z takim ognistym kolorkiem. Poważnie zastanawiam się nad operacją plastyczną.
Żyję ich problemami. Sporo czasu poświęcam na rozważania, jak załatać dziurę budżetową sięgająca już niemal niemal 55 proc. PKB! W nocy budzę się zlana potem, bo mi się ten deficyt budżetowy nieprzyjemnie śni. Piszę poselskie interpelacje, które wysyłam do Sejmu. Przekazałam im również za pośrednictwem poczty nowelizację ustawy emerytalnej. Wysłałam do organizacji pracowników i pracodawców prośby o ich opinie w sprawie proponowanych zmian. Ślę pisma do towarzystw emerytalnych i ichniej izby gospodarczej.
Fakt, nie otrzymałam jak dotąd żadnej odpowiedzi, ale jestem przekonana, że to sprawka opozycji. Wcale mnie więc to nie dziwi. Jeszcze w grudniu wyznaczę międzyresortowe spotkanie w tej sprawie, a później termin głosowania nad nowelizacją ustawy. Nieobecność parlamentarzystów będzie karana.
Muszę kończyć. Przyszła pielęgniarka, chce zrobić mi zastrzyk z witaminami. A jeśli będę grzeczna, to lekarz obiecał mi w nagrodę spacery po przyszpitalnym parku bez kaftana bezpieczeństwa. Najbardziej lubię przechadzać się obok bloku operacyjnego, bo którejś nocy udało mi się przerobić w napisie OPERACJA 'P' na 'F'... Może dziś znów mnie tam zaprowadzą?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz