sobota, 30 października 2010

Sarkozy jest emerytalnym Don Kichotem


Prezydent Sarcozy nie ma łatwego życia. Odkąd go „znam” chłopina walczy jak lew i sto tygrysów z całym światem. Najwięcej krwi napsuła mu jednak niegdysiejsza koleżanka małżonka, a teraz jego własny naród.

Idzie francuska prezydencina pod prąd jak się patrzy. Pełna jestem podziwu dla jego determinacji i politycznej odwagi. Trudno oceniać efekty jego decyzji, ich skutki. Niemniej jednak zdecydowanie ma chłopina jaja! Nieważne, czy francuskie, żydowskie, czy też może węgierskie. Na pewno nie polskie, bo gdyby takie miał, to i o naszym premierze mogłabym powiedzieć, że to facet z jajami. A tak nie jest.

 

Sarkozy przetrwał bunt rozpuszczonych jak dziadowski bicz Francuzów, którzy tymi dziecinnymi protestami i strajkami przede wszystkimi sami sobie robili krzywdę. Nie wiedzą nawet, jak mają dobrze. Obniżając wiek emerytalny z 65 do 60 lat dał im w 1982 roku Francois Mitterrand palec, więc teraz żądają ręki.

Podniesienie wieku emerytalnego zaledwie o dwa lata zdemolowało i unieruchomiło Francję na kilka miesięcy. W trudnej sytuacji, w jakiej jest kraj przynieść to może 20 mld oszczędności. Jeśli uwzględnić, że Francuzi na emeryturze mają się całkiem dobrze, to – choć zwolennikiem podnoszenia wieku emerytalnego w ogóle, a zabierania mi wszelkich przywilejów w szczególności nie jestem – to doprawdy trudno mi zrozumieć, co tak bardzo ich oburza?

Pracują – mają życie usłane różami. Są na emeryturze – niewiele się zmienia. Niech spróbują rok u nas pożyć. Najpierw pracując, później stojąc w kolejce po czerstwe bułeczki, bo tańsze. Przynajmniej mają z czego odłożyć na starość. My nie mamy nic pracując, a jeszcze mniej przechodząc na emeryturę.

Kwintesencją emerytalnych rozterek miłośników wina, sera i żabich udek jest poparcie, jakiego reformom Sarkozy`ego udzielił sam Nursułtan Nazarbajew, prezydent Kazachstanu. Jak podkreślił miłościwie panujący żyjącym w nędzy Kazachom post-radziecki kacyk, tego rodzaju reformy w swoim kraju przeprowadził wiele lat temu. Ze znakomitym skutkiem.

Gdyby nie to, że dane mi było ten piękny i fascynujący kraj odwiedzić, pewnie bym mu uwierzyła.

A Sarkozy? Twardy jest. Więc pewnie sobie poradzi. Francuzom natomiast nadal proponuję wymianę. Chętnie zostanę obywatelką Republiki, a w zamian niechaj się któryś ze mną zamieni i pożyje tu trochu... Wróci pod skrzydła Sarkozy`ego szybciej, niż mu się wydaje.

Bo takiego survivalu, jaki serwują nam nasi politycy, ze świecą szukać.

Co nie zmienia faktu, że trzymam kciuki za naszych decydentów. Niech im się powodzi w tej emerytalnej batalii. Oby z korzyścią dla nas, przyszłych emerytów.

wtorek, 26 października 2010

Przedemerytalne smętki o emerytach


Odkąd przyszła do mnie troska o moją przyszłą emeryturę wszędzie dostrzegam starszych ludzi. I chociaż większość publikacji na rzeczony temat – a więc świadczeń emerytalnych i przedemerytalnych, a także wieku podeszłego – opatrzona jest na ogół fotkami staruszków, którzy stareńkie kości grzeją na parkowych ławeczkach w złotych promieniach jesiennego słońca, to po mojemu nijak ma się to do rodzimej rzeczywistości.

 

Jak wspomniałam, gdzie się nie ruszę tam starsi ludzie są. Rano jadą w zatłoczonych tramwajach kurczowo zaciskając artretyczne palce na szmacianych siateczkach, w których kryje się chudziutki i raczej mało zasobny portfel. Za ich przyczyną w sklepach tworzą się kolejki, bo z trudem wysupłują monety z portmonetki, a i pogadać sobie lubią ze sprzedawczyniami. Podejrzewam też, że dokładnie wiedzą, jakie zakupy chcą zrobić, a w cenach zorientowani są jak mało kto, chodzi tylko o to, by pobyć między ludźmi i ludzką mowę usłyszeć.

Zamiatają chodniki przed domem, walcząc z pożółkłymi liśćmi niczym Don Kichot z wiatrakami, bo wiadomo, że jutro, o tej porze, w tym samym miejscu będzie zalegał dokładnie taki sam złoto-czerwony dywanik. Uprawiają te swoje rachityczne działeczki, na których z trudem jakakolwiek zielenina przebija się przez mało żyzną glebę. Ale bronią ich wytrwale, zasiekami z drutu pracowicie otaczając. Popołudniami, z równie wiekowymi i niedowidzącymi psami drepcą parkowymi alejkami, po których jeszcze przed południem, zdyszani i bezsilni bezskutecznie usiłowali dogonić nadmiernie ruchliwe wnuczęta.

W tym kontekście interesujące są opinie, że starsi ludzie są społecznie wykluczeni i trzeba, by dłużej pracowali, bo wtedy będą czuli się potrzebni, no i zajęcie mieć będą. Jak widać, nie mają z tym żadnego problemu, spokojna wasza politykierska głowa.

Chodzi raczej o to, by dać im za te lata ciężkiej pracy wystarczająco godną emeryturę. Żeby mogli sobie na tej słońcem ozłoconej ławeczce spokojnie posiedzieć, między rówieśnikami pobyć, pojechać dokądś, marchewkę kupić w sklepie, a nie na działce hodować, bo taniej i nie liczyć na to, że syn czy córka kilka złotych dołoży do okien, które trzeba wymienić, bo zimą strasznie od nich 'ciągnie'.

Żeby ta godna emerytura sprawiła, iż dla siebie, swojej pracy, swojego życia, tego które za nimi i tego które jeszcze przed nimi nabiorą szacunku. Wtedy nie będą tylko darmową nianią, której można podrzucić rozpuszczonego jak – nomen omen – dziadowski bicz dzieciaka, bo nie chce się go wychować jego rodzicom. Wówczas z szacunkiem podchodzić się będzie do planów staruszków i pytać, czy dziecko można zostawić pod ich opieką. Czy może akurat spotkanie, wyjście, wyjazd mają zaplanowany? I chociaż wdzięczni i zobowiązani się poczują zostawiający te dzieci, na tyle przynajmniej, by posiedzieć pół godziny przy herbacie i porozmawiać.

To i kolejek w sklepach nie będzie. Po supersamach nie będą snuć się zasmuceni staruszkowie, każdą złotówkę oglądający razy kilka i z ludzką mową szukający kontaktu. O świcie tramwajem nie będą jechać do marketu na drugi koniec miasta, gdzie taniej o 10 groszy bułki sprzedają.

Choć najbiedniejsi, to emeryci najbardziej odpowiedzialnie podchodzą do swoich zobowiązań finansowych, w terminie płacąc rachunki i regulując raty. Czemu więc się tego nie docenia? U nas to zawsze wszystko na opak. Myślę, że nawet Robin Hood by się w tym nie połapał. W krótkim czasie zacząłby ograbić staruszki, żeby ten wdowi grosz dać Kulczykowi.

Ach! Zapomniałabym, co mnie tak dziś wzięło na te smętki. Przeczytałam, że we wtorek 26 października, czyli 'tudej' w ZUS Dzień Seniora jest. No, proszę jak ładnie z ich strony!


poniedziałek, 25 października 2010

Poplątane wątki emerytalne

Odkąd z uwagą śledzę wydarzenia związane z politycznymi decyzjami, dotyczącymi przyszłych emerytur coraz mniej z tego wszystkiego rozumiem. Nie znajduję żadnej logiki, wynikania, przyczyny i skutku, co sprawia, że z każdym dniem, z każdą prasową notką i medialnym doniesieniem czuję się coraz bardziej sfrustrowana.

Dorosły człowiek, a nie rozumie! Co będzie, gdy ktoś, kto od czasu do czasu tu zagląda, uzna, że orientuję się w temacie, skoro tak pilnie tropię emerytalne wątki? A jeśli jestem obeznana, to będzie można zasypać mnie pytaniami zagadnienia emerytur dotyczącymi? Co powiem komuś takiemu, poszukującemu? Odeślę go z kwitkiem i informacją, że sama nie rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi? Wstyd będzie, oj, będzie wstyd!

No bo tak, na tę nieszczęsną logikę, to chaos mamy, a ja ciemność widzę, ciemność na tle emerytury. Zresztą samej emerytury też jakoś nie dostrzegam. Perspektyw – jednym słowem – żadnych.

Miało się zmienić, miało drgnąć. W efekcie miało być trudniej, ale efekt efektów miał być taki, że przyszłym emerytom będzie miało być dobrze. Na mieleniu politycznym ozorem się skończyło. Milczenie zapadło w kwestii zrównania wieku emerytalnego płci obojga, podniesienia wieku emerytalnego, reformy OFE, które miały w ramach subfunduszy walczyć jak agresywne lwy lub zrównoważone antylopy (w zależności od tego, ile lat klientom zostało do emerytury) o pomnażanie powierzanych funduszom środków. Zachęt do oszczędzania w III filarze też raczej nie będzie.

Dlaczego tak się dzieje? Skąd milczenie? Jakim cudem w tym wszystkim brakuje logiki i konsekwencji? Z powodu całkiem błahego, ale na wskroś politycznego. Magiczne słowo: wybory! Za miesiąc samorządowe, w przyszłym roku parlamentarne...

Pamiętam, że mieliśmy w liceum nauczyciela historii, człowieka młodego, kochającego przedmiot, który wykładał i świetnie dogadującego się z nami, ówczesnymi nastolatkami. Edukował nas zarówno historycznie, jak i patriotycznie. Jako że moja nauka w liceum przypadła na lata ustrojowej transformacji, więc o zmianach, o tym, że będzie w Polsce lepiej często na lekcjach historii rozmawialiśmy. Nasz nauczyciel chciał z nas uczynić prawdziwych obywateli, dlatego przed wyborami wiele nam o nich, ich roli i naszej w nich roli opowiadał.

Wkrótce stało się tradycją, że ilekroć chcieliśmy uniknąć nudnych wykładów o nikomu do szczęścia niepotrzebnych wydarzeniach z okresu Rewolucji Francuskiej chociażby, prosiliśmy naszego ukochanego belfra skamląc chóralnie: 'o wyborach! o wyborach!'

Gdybym mogła spotkać go teraz, pewnie zasmucony byłby faktem, że wyrachowana polityczna poprawność i brak odwagi do podejmowania radykalnych, ale potrzebnych decyzji, jest dla politykierów ważniejsza, niż przyszłe losy społeczeństwa. Próbował nam wmówić, bo było o tym przekonany, że w demokratycznym państwie jest dokładnie odwrotnie.

Tymczasem jak jest? Niepopularne rozstrzygnięcia przed wyborami? Nigdy w życiu!

Nie, nie jestem zwolennikiem zrównywania wieku kobiet i mężczyzn, ani też podnoszenia wieku emerytalnego. Nie przemawiają do mnie argumenty, zgodnie z którymi chodzi o to, bym po 60. roku życia nie czuła się wykluczona społecznie. Spokojna głowa. Znajdę sobie zajęcie i będę się znakomicie bawić.

Niemniej jednak dostrzegam potrzebę reform, a przede wszystkim zdjęcia z pozostających w wieku produkcyjnym obowiązku utrzymywania uprzywilejowanych grup, które ze świadczeń emerytalnych korzystają zdecydowanie przedwcześnie. Bywa, że i o 20 lat za wcześnie. W matołka, który ledwo wiąże koniec z końcem, a ze swoich obowiązkowych składek finansuje mercedesy i domki letniskowe cieszących się urokami emerytury mundurowych czy górników wali się bez opamiętania.

Zabiera się wszelkie ulgi, myśli o zlikwidowaniu becikowego, a program Rodzina na Swoim traktuje jak niewypał, z którego czym prędzej trzeba się wycofać. Nie sprzyja to wyżowi demograficznemu, od którego przecież w efekcie zależy utrzymanie emerytów.


Taki matołek nie wyjdzie na ulicę, upomnieć się o swoje. Z pokorą zniesie kolejne obciążenia, złorzecząc jedynie w duchu rządzącym. Może jeszcze przy wódce z innymi matołkami sobie ponarzeka. Wiem, bo sama do tej grupy należę.

I wiem też jeszcze jedno - mianowicie kto palić będzie opony pod siedzibą pierwszego ministra, gdy po wyborach Kancelaria Premiera wróci do tych ważnych dla nas wszystkich emerytalnych wątków. Mnie i podobnych tam nie będzie, bo będziemy w pracy.

czwartek, 14 października 2010

Co mnie czeka na emeryturze?

Plan jest taki. Co miesiąc na konto wpływa baaaaaaaaaardzo wysoka emerytura, ale nie zastanawia mnie to szczególnie i nie przykuwa mojej uwagi, ponieważ w naturalny sposób zasila mój na wskroś zasobny rachunek. Rozbijam się sportowym klasykiem. Powiększa się kolekcja jednośladów. W domu – i owszem wygodnym, przytulnym – bywam rzadko.

No, dobra, jestem trochu, no, bardzo trochu starsza. Mniej sprawna. Mniej szybka. Mniej silna. Mniej refleksyjna... Nie! Refleksyjna bardziej, tylko refleks już nie ten. Umysł jasny wprawdzie, ale cóż z tego, gdy ciału trudno podążać za poleceniami mózgu. A ten strzela do coraz bardziej bezwładnych mięśni jak z automatu. Bez echa jednakowoż...

A więc nawet jeśli zagwarantuję sobie godną emeryturę, co mnie czeka? Tego, że się człowiek zestarzeje nie podkreśla żadna polisa, żadna umowa z funduszem emerytalnym. Nawet drobnym drukiem nie opisuje tych wszystkich niedomagań i niedogodności, które staną się moim udziałem.

Na litość boską! Dlaczego nikt nas przed tym nie przestrzega?! Naprawdę wpadłam w panikę!

I na nic wypchany banknotami portfel, szpanerska bryka. Jedynie zbioru pojazdów na dwóch kółkach gromadzić nie żal, a jeśli można zasoby powiększać, tym lepiej. Niezależnie od wszystkiego. Od stanu starczych członków też niezależnie...

Realistką być muszę. Wszystkim, w szczególności w odniesieniu do emerytury zalecam taką terapię wstrząsową. Bo to, co pokazują w reklamach, tych ludzi w wieku podeszłym, ale roześmianych i przeszczęśliwie sobie skaczących beztrosko po nadmorskich skałach... To tak nie działa przecież.

Bo moja babcia nie udawała kozicy mając lat 70 niespełna, a mój dziadek... O! Mój dziadek i owszem. I kozę udawał, i alpinistę wyczynowego na wskroś, kiedy grubo po 80-tych urodzinach wdrapał się na czereśnię, żeby nie takim znów młodocianym już wówczas wnukom owoców narwać.

Wszystko skończyło się dobrze. W sumie. Dziadunia, dynamicznie sunącego za sprawą tej nieznośnej grawitacji ku ziemi złapała za bluzę jedna z gałęzi, co nie do końca uratowało sytuację. Ukochany staruszek w drodze ku dołowi zgubił aluminiowy drut w gumowej izolacji, który zwyczajowo podtrzymywał jego robocze spodnie. No i owe pantalony, nagle pozbawione prowizorycznego paska, owinęły się dziaduniowi wokół kostek, uniemożliwiając, a na pewno radykalnie utrudniając zejście z drzewa.

Szczerze mówiąc, nawet gdybyśmy tam byli, pewnie nie bardzo byłoby komu go stamtąd ściągnąć. Zalegalibyśmy zapewne gremialnie pod drzewem, pokładając się ze śmiechu.

Ale ukochanemu dziaduniowi do śmiechu nie było. Zrozumiał, że to wcale nie jest tak, iż 'stary człowiek i może'... Nie może, a przynajmniej nie w pełni może. Nie zawsze może. Bywa, że nie może w ogóle. Ale przecież nadal żyje i człowiekiem jest, jak każdy inny. Lubi do śniadania herbatę. Albo kawę. Z mlekiem. Później musi wziąć lekarstwa, ale coraz trudniej je rozróżnić. Kupić też trudno. Nie dlatego, że brakuje pieniędzy, tylko że do apteki trudno dotrzeć, gdzie też trzeba odstać swoje. Po mleko bywa, że dotrzeć trudno.



Amerykanie, naród niezbyt przeze mnie lubiany i poważany, mają jednakowoż to do siebie, że rzadko płaczą nad rozlanym mlekiem, kupionym, czy nie. Przechodzą do rzeczy i znajdują rozwiązanie. Starsi ludzie, których wspólnie posuwał ząb czasu, bo mieszkają w tym samym miejscu od lat i znają się od ślubów, chrzcin, komunii, bar micw, wreszcie licznych pogrzebów, po prostu nadal mieszkają razem, tyle że nazywają się teraz NORC (Naturally Occurring Retirement Community).

Kto wie, może taka właśnie wioska seniorów stanie się udziałem niejednego, bardzo dobrze mi od urodzenia znanego, zatwardziałego indywidualisty?

czwartek, 7 października 2010

Być nową kobietą na emeryturze

Natchnęła mnie ostatnia taka jedna publikacja. Wzmianka o wydarzeniu, które stanowi część czyjegoś – jak się okazuje dotąd nieszczęśliwego – życia. Wystarczyły dwie minuty lektury, by przejrzeć na oczy i zrozumieć, że chcąc legalnymi środkami zadbać o przyszłą emeryturę dreptać będę w miejscu. Aż po grób. A można przecież posłużyć się sprytem i takie właśnie 'emerytalne sprytki' postanowiłam zbierać.



Było tak. Pewien Brytyjczyk żył w nie swoim ciele. Owszem, ożenił się, ma dwoje dzieci, ale było mu ze swoją płcią niewygodnie. W 2000 roku wziął i się zoperował. Znaczy się zmienił – z Christophera w Christinie. Życia sobie i najbliższym szczególnie nie skomplikował, ponieważ nie rozwiódł się, a małżonka i potomstwo szanują jego wybór.

Mało tego – wkrótce po tym, jak zdecydował się na ten radykalny krok osiągnął, a właściwie wówczas już osiągnęła wiek emerytalny. Właściwy dla kobiet, rzecz jasna! Na Wyspach wynosi on, podobnie jak u nas 60 lat. Tak więc Christine mogła pobierać świadczenie emerytalne o 5 lat wcześniej niż Christopher.

I tu mnie brytyjski odpowiednik naszego ZUS-u zaskoczył. Okazało się, że to, co u nas stanowiłoby zapewne ewenement, w GB już 6 lat temu zostało uregulowane prawnie. Zezwala się więc na korzystanie z pełni praw przewidzianych dla swojej nowej płci, ale pozostającym wcześniej w małżeństwie postawiono warunek – rozwód lub unieważnienie związku.

Christina powalczyła w sądzie i dostała to, co chciała; uznano jej prawo do dość nietypowego pożycia małżeńskiego i wypłacono zaległą emeryturę, której wcześniej – ze względu na małżeństwo – nie chciano jej przyznać.

W naszym systemie emerytalnym taka zamiana płci nie wyszła by mi na korzyść. Jako nowo powołany do życia mężczyzna musiałabym pracować pięć lat dłużej. Ale kierunek rozumowania wydaje się być jak najbardziej właściwy.

środa, 6 października 2010

Efektywna armia rumuńskich emerytów


Postanowiłam wybrać się w dalszą podróż, bo co tak będę w domu siedzieć? Mój cel – kraj, w którym zagwarantują mi najgodniejszą emeryturę. Bo tych państw, w których dostanę najgłodniejsze świadczenie nie brakuje. A więc globus z szafy czas ściągnąć. Kręcę z impetem plastikowym globem i z zamkniętymi oczmi paluszkiem serdecznym, bo co se będę żałować palca, wskazuję kierunek ekspedycji. RO! România ze stolicą w Bucureşti! O, curvescu!



Rumuni dotkliwie odczuli spowolnienie gospodarcze, czego najlepszym dowodem, że w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, Unii Europejskiej oraz Banku Światowym zadłużyć się musieli na 20 mld euro. Deficyt budżetowy utrzymali na poziomie 6,8%, ale żeby się nie pogłębiał, w następnym roku pożyczą kolejnych 6 mld. Większość tej kasy wydają na wypłacenie emerytur i wynagrodzeń, bo w Rumuni blisko 30% pracujących (co stanowi około 1,5 mln osób) zatrudnionych jest w strefie budżetowej.

Oczywiście, zbulwersowana budżetówka wyskoczyła na ulice, bo nie dość, że rząd obciął im pensje o 1/4, podniósł podatek VAT, to jeszcze zapowiedział zwolnienia. Sytuacja w kraju ma proste przełożenie na wypłatę emerytur – system emerytalny Rumunów od roku 2008 odnotowuje deficyt, który do grudnia wyniesie 3 mld euro. Tymczasem emerytów w tym 22-milionowym państewku (mowa o demografii, a nie przychodach) jest aż 5,5 mln. Tak więc im również trzeba było obciąć świadczenia, i to aż o 15%.

Krewcy rumuńscy emeryci poszli w ślady strefy budżetowej i zorganizowali się w iście geriatryczną, acz wciąż jeszcze rześką armię. W Rumunii wiek emerytalny wynosi (czy też raczej wynosił, o czym dalej) wprawdzie 63 lata dla mężczyzn i 59 lat dla kobiet, ale w rzeczywistości statystyczni rumuńscy mężczyźni kończą pracę zawodową osiągając 56 lat i jeszcze pół roku, a statystyczne rumuńskie kobiety 5 miesięcy po 55 roku życia. Sił więc ów pluton miał wystarczająco, by stoczyć bój z policjantami, którzy otrzymali rozkaz: 'nie dopuścić emerytów pod pałac prezydencki w Bukareszcie'. Walka była wyrównana i zakończyła się remisem.

To było wiosną, a już wczesną jesienią rząd odwdzięczył się emerytom, głównie przyszłym, i pewnej nocy, po bardzo burzliwych naradach, których skutkiem było m.in. ostentacyjne opuszczenie sali obrad przez obrażoną opozycję (skąd my to znamy?), ogłoszono, że odtąd wiek emerytalny zostanie zrównany i podniesiony do 65 lat. Do roku 2015 załapią się nań panowie Rumuni, a do roku 2030 panie Rumunki.

Tymczasem w Krainie Rumuńskich Funduszy Emerytalnych wszyscy żyć będą długo i szczęśliwie. Od początku funkcjonowania zarobiły dla swoich klientów blisko 14,6%, a jeśli wziąć pod uwagę ostatnich 12 miesięcy, to zyski wyglądają jeszcze lepiej – 18,7%.

Rumuńskie Stowarzyszenie Funduszy Emerytalnych przekonuje, że stopy zwrotu mogłyby być znacznie wyższe, ale wcina się im ichniejszy nadzór finansowy, więc zamiast śmiało pomnażać kapitał, zmuszone są prowadzić konserwatywną politykę inwestycyjną. Na celownik grzecznie biorą więc państwowe obligacje i akcje spółek giełdowych. Na fundusze private equity i rynki europejskie wolno im przeznaczać najwyżej 2% swoich aktywów, a na giełdy towarowe i instrumenty pochodne do 3%.

Zdaniem rumuńskich anali od funduszy politycy konsekwentnie i z uporem psują zreformowane systemy emerytalne w państwach Europy Środkowo-Wschodniej. Słowacja i Węgry to najlepszy przykład pazerności państwa, które dla chwilowych korzyści budżetowych zezwala swoim obywatelom na występowanie z funduszy emerytalnych i powrót do systemu à la nasz ZUS.

Zadaniem rządów powinno być dokończenie rozpoczętych reform, a nie ich zawracanie – cierpliwie, mądrze i rozsądnie tłumaczą rumuńscy specjaliści, podkreślając przy tym, że fundusze powinny mieć możliwość jak najkorzystniejszego inwestowania środków swoich klientów. I mają rację, bo od giełdowej bessy dla oszczędności przyszłych emerytów gorsze są kapryśne i nieprzemyślane decyzje polityków, którzy wyraźnie stracili nie tylko kontakt z rzeczywistością, ale i łączność ze swoimi mózgami.

W Polsce na taki sam poroniony pomysł wpadło swego czasu Prawo i Sprawiedliwość. Dokładnie rok temu politycy PiS proponowali, by Polacy mogli występować z OFE. Szczęśliwie do tego nie doszło. Choć pomysły PO, by na stałe obniżyć składkę również zasługują na nagrodę Złotego Moherowego Beretu (nie lepiej brzmi: bereta?).

Wracając jednak na rumuńskiej ojczyzny łono dodam jeszcze, że do tamtejszych funduszy należy 4,86 mln rumuńskich ludzików, którzy w sumie odłożyli 493 mln euro. Najbardziej na rynku panoszy się, znany i u nas holenderski ING. W ramach II filaru powierza mu środki 33% z tych niemal 5 mln, a w ramach III filaru – 25,8%. Jest jeszcze, także znajomy nam, niemiecki Allianz. Razem z ING władają niepodzielnie połową emerytalnego rynku.

Wygląda to, mimo trudności gospodarczych z jakimi boryka się Rumunia, a ze względu na ewentualny kierunek migracji liczę, że przejściowych, całkiem przyszłościowo... No, to może czas w drogę? Jeśli tak, to: drum bun!* 

* meaning good journey!

piątek, 1 października 2010

Wesołe ma być życie staruszka na emeryturze. I basta!


Taki trend jest teraz, modny bardzo, żeby ludzi starszych aktywizować. Żeby starość nie była tabu. By dostrzegać osoby w podeszłym wieku, które mieszkają w mieście i chcą jak każdy pójść do klubu, wypić piwo w knajpie, skorzystać z usług salonu kosmetycznego, uczyć się języków, w kinie czuć komfortowo, o zbyt wysokie krawężniki i nierówne płyty chodnikowe się nie potykać, do tramwajów nie wspinać mozolnie i z wyraźnym trudem, no i w ogóle korzystać z tych samych praw oraz przywilejów, wynikających z mieszkania w mieście, z których pełnymi garściami czerpie wyższa kasta nie-emerytów.

No, pięknie bardzo. Szlachetnie. Cel szczytny. Idea śmiała. Walczmy z wykluczeniem. Jak ładnie zostało to ujęte w tekście Całkiem Zmyślnej Pani Autorki o Sercu Czułym i Piórze Lekkim, Marty Kacprzyk: Tę rewolucję w sposobie myślenia powinny rozpocząć przede wszystkim media, ale także my sami na co dzień. Pokazując seniorom, że nie różnią się niczym od osób młodszych nie tylko przywraca się im chęć do życia, ale także aktywizuje do odkrywania nowych pasji. Jesień życia może być bowiem złota, a starość absolutnie nie musi być tabu.

Gdybym była osobą starszą – znaczy się starszą niż już jestem – to pewnie głośno przyklasnęłabym pomysłowi, a następnie założyła blog: 'stop mentalnej starości' czy inną rewolucyjną partię, która weszłaby w komitywę z Palikotem, żeby wywijać wibratorami, bo stary człowiek też może. I wcale, jak to się określa eufemistycznie, jesień życia nie musi upłynąć pod hasłem: 'starych eksmitować na wieś, zabierają przestrzeń w mieście'. Podobnież aż 3 miliony podeszłych wiekiem żyje w dużych miastach...



Osobiście żyję w mieście niechętnie. Nie jestem jednak aż tak podeszła (wiekiem), za to żółcią jestem podeszła, aże się ona we mnie przelewa, nawet w ślepiach przekrwionych bulgocąc, niekiedy zasię i resztki zwojów mózgowych w żółtej brei się pławią, co zapewne ma proste przełożenie na złośliwość i zjadliwość mych pisemnych wypowiedzi.

Bo jak mają się te deklaracje w stylu 'uczyńmy starość bardziej ludzką' do pomysłów rządu, by ograniczyć możliwość zarobkowania osobom pozostającym na emeryturze? Na rencie można dorabiać, na emeryturze – nie. Heh... Znaczy się jak dwie niesprawne ręce i dwie niesprawne nogi, razem cztery niesprawne kończyny staną się mym udziałem, mogę wziąć w zęby zaświadczenie o niepełnosprawności, o grupie inwalidzkiej orzeczenie i zostać ochroniarzem/strażnikiem/dobytku pilnującym portierem na budowie?

Ale jak sprawna jestem, choć wiekowa, bo 60 na karku, ale wysportowana jestem i aktywna fizycznie i wciąż jeszcze umysłowo lotna, bo w wieku średnim mnie wzięło na sport i tak mi już zostało, to mam siedzieć w domu z tym skromnym świadczeniem emerytalnym, które zgodnie ze zreformowanym systemem emerytalnym wynosi 40% mojej ostatniej pensji?

Ach! Ja durna! Przecież wiek emerytalny podnoszą, bo podobnież tak lepiej dla przyszłych emerytów. Dłużej pracują, więcej na emeryturę odkładają. A więc wróć! Jeszcze raz, tylko trochu inaczej: Ale jak sprawna jestem, choć wiekowa, bo 70 na karku, ale wysportowana jestem i aktywna fizycznie i wciąż jeszcze umysłowo lotna (...) to mam siedzieć w domu z tym skromnym świadczeniem emerytalnym, które (...) wynosi 41% mojej ostatniej pensji?

Nie! Nie! Co ja piszę?! W jakim domu? Przecież na śmierć zapomniałam, że się mentalność ludzi zmienia! Że teraz starsi mają głos! Że powinnam wziąć w sprawną rękę te swoje pobory, swoją emeryturę i za sprawą wciąż jeszcze sprawnych nóg pobiec w miasto, by żyć pełnią życia i cieszyć się! Do kina, do fryzjera, do kosmetyczki, tramwajem, autobusem, taksówką, teatry, koncerty, wystawy, opera, balet.  

Wesołe ma być przecież życie staruszka! Za minimalną emeryturkę, bo OFE się opierniczają, a rządzący stale coś grzebią przy systemie emerytalnym i jakoś dogrzebać, wygrzebać się nijak nie mogą... 

Kiedyś żyliśmy w epoce gospodarki nakazowej, centralnie sterowanej. Dziś funkcjonujemy, równie nieporadnie, w epoce mentalności nakazowej. Centralnie sterowanej, a jakże! Szkoda tylko, że nie pamiętamy, z jakim smrodem i hukiem to pierwsze dupło... A historia tak bardzo lubi się powtarzać.