poniedziałek, 13 września 2010

OFE wcale nie walczą jak lwy w spółkach giełdowych

Chyba odrobinę skaczę po tematach. Powinnam trzymać się trzeciego filara, skoro już zaczęłam i deklarowałam w dodatku, że lubię porządek i jak wszystko jest po kolei, a nie taki chaos.. I takie tam. Aleeee! Ale dorwałam stary egzemplarz 'Gazety Wyborczej', w której znalazłam artykuł zatytułowany 'Niech OFE walczą jak lwy na spółkach giełdowych'.

Mniejsza o nośny headline. Treść, którą serwuje Tomasz Prusek mnie poruszyła. Pozwolę sobie na obszerne cytaty, a żeby zadość się stało przepisom o prawie autorskim, prasowym i prawach pokrewnych, a także z powodu zwykłej przyzwoitości, bo się dziennikarz napracował przecież, uprzejmie donoszę, że chodzi o wydanie 'Gazety Wyborczej' z dnia 6 września roku pańskiego 2010. Na stronie 30 owegoż dziennika czytamy, co następuje:

Kiedy w jednej ze spółek giełdowych dwóch akcjonariuszy skoczyło sobie do gardeł, nie było do końca pewne, kto weźmie górę. Języczkiem u wagi na walnym były głosy funduszy emerytalnych. Kiedy zapytałem nieoficjalnie jeden z nich, czy opowie się po jakiejś stronie, usłyszałem: 'A po co nam kłopoty? Żebyśmy potem przeczytali na pierwszych stronach gazet, że może coś dostaliśmy pod stołem? Zaraz zaczną się pytania, dlaczego tak postąpiliśmy, a nie inaczej. Lepiej się wcale nie wychylać'. Działo się to w sytuacji, gdy spółka mogła zbankrutować i szlag by trafił ileś milionów zainwestowanych w imieniu przyszłych emerytów. Na szczęście jeden z adwersarzy w boju o władzę odpuścił i spółka ocalała.

Musiałam dodać i to ostatnie zdanie, by uspokoić czytelników, że historia ta dobrze się skończyła. To znaczy – dla spółki dobrze, ale czy dla mojej przyszłej emerytury również? Przyszło mi do głowy, iż dotąd żyłam w przekonaniu, że powierzam swoje pieniądze OFE, instytucji, której pełna nazwa brzmi Otwarty Fundusz Emerytalny imienia... (tutaj sobie można dopisać, czy imienia AEGONa, czy Złotej Jesieni, czy Polsatu, czy ING, czy innego Amplico, AXA, Pocztyliona etc.).

Ufam tej instytucji. Wierzę, że będzie pomnażać kapitał, który jej powierzam. Liczę na to (oj, jak ja skrupulatnie liczę, rachuję, dzielę i mnożę), że na starość otrzymam z tych pieniędzy, z tych zwielokrotnionych złotówek swoją emeryturę.

I w tej swoje wierze, liczeniu, ufności jestem zwyczajnie, jak się okazuje, naiwna. Jak dziecko. Jak młokos. Jak szczyl, szczeniak, gówniarz. Mam lat.... ho, ho, ho, a może i więcej. A zachowuję się, jakbym miała mleko pod nosem. Zapomniałam o rzeczy najważniejszej. Ta instytucja, w której taką ufność naiwnie pokładam, to nie zaprogramowane na pomnażanie środków komputery, które zrobią wszystko, by wywiązać się z postawionego przed nimi zadania.

Ta instytucja to budynek podzielony na pokoje. W każdym z nich stoi krzesło, biurko, szafa, półki, dywan leży albo inna wykładzina. W oknach rolety czy żaluzje. Może gdzieś firanka albo jakaś zasłonka. Zdarzy się i ludzki odruch – spomiędzy stert papierów, stosów teczek, zawierających Bardzo Ważne i Ściśle Poufne Dokumenty, komputerowych monitorów, nieśmiało jakoweś zielone listki wychyną. Ludzki odruch, bo przecież te decyzje, Ważne Decyzje, dotyczące mojej przyszłej emerytury, podejmują ludzie.

Nie kierujący się ekonomią, rachunkiem zysków i strat, racjonalnymi pobudkami, ale choćby tym, co napiszą media... Impulsem... Kaprysem... Pod wypływem chwili decydują o tym, jak i gdzie zainwestować uciułaną przeze mnie złotówkę. Dwa złote. Trzy złote. I jest im wszystko jedno, co ja będę z tego mieć... Czy w ogóle będę coś mieć?!

Czy ci ludzie, odpowiadający za przyszłe emerytury ładnych kilku milionów dzisiejszych 20-, 30-, 40-latków nie powinni mieć w sobie szczególnego poczucia odpowiedzialności? Misji? Nie powinien to być jakiś Zakon NieŚwiętego OFE, do którego przyjmuje się wyłącznie ludzi z powołaniem do pomnażania powierzonych im pieniędzy, a nie takich, którzy o 17:00 zamykają kramik i idą do domu bez żadnej refleksji na temat konsekwencji podpisu złożonego pod Arcyważnym Z Mojego Punktu Widzenia Papierkiem?

Lekko szafuje się nie swoimi pieniędzmi. Bo przecież moje 20 zł to dużo. Ale czyjeś 20 zł to grosze.

Wiedział ktoś o tym, że OFE tak sobie, kompletnie od niechcenia i chyba trochę nam wszystkim na złość poniewiera naszych, nie swoich 200 mld złotych, nie bardzo wiedząc co z tym zrobić... Są w tej chwili jednym z najważniejszych graczy na parkiecie, ale mają to gdzieś. Mogą zarobić 60 mld zł tak sobie, bez większego wysiłku, ale to też mają gdzieś... Nie, nie OFE to mają gdzieś. Ale ludzie, którzy tam pracują, których jedyną motywacją jest chyba wyłącznie dotrwanie do emerytury.

Pociesza mnie jedynie to, że taką samą figę z makiem dostaną na starość jak i ja. Z tą różnicą, że sami sobie na to zapracowali. A mogliśmy wszyscy opływać w dostatki.

1 komentarz:

  1. Popieram! Mało tego, ja się pod tym nawet podpiszę! Misja - oni nawet nie wiedzą, co to górnolotne słowo oznacza! Kiedyś... kiedyś to się pracowało z pasją, bo się chciało pracować! A nie tak jak teraz, że się musi... Kiedyś... Teraz to się pracuje,żeby przeżyć, dożyć to 10tego, potem do emerytury, a na końcu to już do... no ta ostatnia opcja jest mało sympatyczna. W każdym razie wszyscy w kraju wiedzą, że uczymy się na błędach - naszych niestety. Bo na cudzych to kiepsko nam idzie. Więc perspektywa jest taka, że i owszem - te gagatki z OFE ockną się, kiedy listonosz zapuka do ich drzwi i dostanę do ręki tych nędznych parę groszy, na które zapracowali i którymi obracali, "żeby żyło nam się lepiej". I zniknie im ten szyderczy uśmieszek z twarzy, bo w końcu pojmą, jaką krzywdę wyrządzili sami sobie, a przy okazji i nam wszystkim! Tylko wtedy na ich miejscach będą grzać tyłeczki nowi, nieświadomi bezsensowności, tego co robią, nie robiąc nic. I tak wpadniemy w błędne koło, jak ze wszystkim innym zresztą - bo takie życie na tym nędznym padole. To po co nam ta emerytura w ogóle? Przecież to człowiek osiwieje, zanim osiągnie ten słuszny wiek!

    OdpowiedzUsuń