środa, 29 września 2010

Genialne pomysły emerytalne Belgów

Sobie jest taki kraik. Mały, niewielki wprawdzie, ale piwo robi genialne. Wydał na świat Jacquesa Brela, jednego z moich ulubionych pieśniarzy. No dobrze, on sam czuł się Flamandem, ale Belgowie nigdy nie robili z tego problemu. Za to nacjonaliści, urażeni stosunkiem Brela do narodowych przywar Flamandów, zabronili mu występów w wielu miastach rodzinnego kraju. Ale ja nie o tym, tylko o tym, że ten nad wyraz ciekawy kraj postanowił znaleźć dodatkowe środki, które przeznaczyć można by na wypłatę emerytur.




Belgowie, nie znając zapewne historii o naszym-nie naszym (bo upominają się o niego Słowacy) Janosiku, postanowili się jednak w niego zabawić. Pomysł jest genialny w swojej prostocie i sprowadza się do systemu: zabrać bogatym i dać biednym. Każdy, kto zgromadził fortunę powyżej 1,25 mln euro obciążony byłby adekwatnym do tej kwoty podatkiem.

Tak uzyskany pieniążek zasiliłby budżet Belgi z myślą o wypłacie emerytur, rzecz jasna. Na razie rząd belgijski przed wcieleniem pomysłu w życie powstrzymuje tajemnica bankowa, dzięki której owe finansowe instytucje nie mogą udzielać informacji na temat środków zgromadzonych swoich klientów. I słusznie.

Długo to nie potrwa, ponieważ prawo unijne jakie jest każdy widzi. A Bruksela, ta sama, która jest stolicą Belgi, naciska, by w państwie Walonów, Belgów i Flamandów również ta kwestia uregulowana została według wspólnotowych dyrektyw. 'Do bani' – myślą sobie zapewne, tyle że po francusku, ci spośród smakoszy żabich udek, którzy swoje interesy, ze względów podatkowych, przenieśli do Belgi. Do Paryża jedzie się stąd jakąś godzinę z kawałkiem, w dodatku komfortowym, klimatyzowanym pociągiem. Czego chcieć więcej od raju?

Tak sobie myślę, że przerażające jest to wszechobecne okradanie ludzi z tego, co uciułają, odłożą, na co zapracują, bo zmyślni są, sprytni, przebiegli i lepiej finansowo radzą sobie od innych. W takiej sytuacji nie chce się ujawniać swoich dochodów, nie chce się w ogóle dążyć do bogacenia, bo i po co? Mniejsza z tym jednak, bo jeśli w totka nie wygram, żadna fortuna mi nie grozi i mojego życia nie zmieni.

Okazuje się przy tej oto okazji, że wszędzie, absolutnie wszędzie system emerytalny jest po prostu niewydolny i postrzegany jest jako nadmierne i niepotrzebne obciążenie budżetu. Stąd prosty wniosek, że 40 lat pracy ludzi, którzy zwyczajnie chcą wreszcie od harówki odpocząć dla nikogo nic nie znaczy. Nie przedstawia żadnej wartości. Jest nikomu niepotrzebne.

Póki człowiek pracuje – jest potrzebny. Kiedy wreszcie chce mieć trochę czasu dla siebie – bo przecież zapracował na emeryturę, tak jak się z systemem umówił, kiedy zaczynał zawodową ścieżkę – nie dość, że jest nikomu niepotrzebny, to jeszcze stanowi tylko ciężar.

Kompletnie odhumanizowany jest ten system. A przecież podobno decydują o nim ludzie. No tak, zapomniałam tylko, że i owszem ludzie, tyle, że młodzi... Przekonani, że emerytura ich nie dotyczy. Pogratulować przewidywalności... 

poniedziałek, 27 września 2010

Nie interesuje mnie rosyjska emerytura

W poszukiwaniu najlepszych sposobów zabezpieczenia starości postanowiłam wybrać się w podróż. Na razie przysłowiowym 'palcem po mapie', ale zanim swoje interesy życiowe przeniosę do innego państwa wolę wiedzieć, gdzie będzie mi na jesień życia naprawdę miło i wygodnie.

Paluszkiem zatem losowo wybrany kraj wskazuję. Otwieram oczy... Rosja! O! Rosja nie! Zdecydowanie nie! Brzydka Rosyjska Federacja!

Powiada się, że system emerytalny naszych wschodnich sąsiadów jest tak doskonały, że jak żaden rozwiązuje dokładnie wszystkie problemy w tym zakresie. Każdy potencjalny emeryt otrzymuje bowiem od państwa Wołgę. Do przepłynięcia. Jeśli nie przepłynie, problem emerytury znika. Jeśli natomiast przepłynie – to jeszcze lepiej! Radośnie spasłe łapki zacierają politycy! Przepłynął, to znaczy, że widocznie 'niedoszły emeryt' wciąż jeszcze nadaje się do pracy!


Myślałam z przerażeniem o dokonanym przez mój wskazujący palec wyborze. Rosja nie! Traf chciał, że dwa dni później trafiłam w TVP naszej publicznej na „Szerokie tory”. Nie dosłownie, rzecz jasna. Ten wdzięczny i jakże znaczący tytuł odnosi się do cyklu reportaży telewizyjnych Barbary Włodarczyk, która z rzadko spotykanym wśród dziennikarzy szacunkiem dla swoich bohaterów podgląda życie codzienne w krajach dawnego ZSRR.  

Odcinek 65. z roku 2004 opowiada o Lenie, mieszkance, o ile można tak powiedzieć, Moskwy. Kobieta jest bezdomna i żyje z jałmużny od dziesiątek lat. Żebrze na jednej z główny ulic Moskwy, wśród najbardziej ekskluzywnych sklepów, kasyn i restauracji. I takichże zamożnych ludzi. Nie w tym rzecz jednak.  

Chcąc reporterce pokazać, jak wielu ludzi w Moskwie zmuszonych jest prosić o kilka rubli zaprowadza ją pod jedną z większych cerkwi. Prawosławni udzielanie jałmużny uznają to za ważny element swojego życia. Skromnie, na miarę możliwości, ale wspierają każdego kto o to prosi.  

Lena tam nie żebrze, bo to 'rewir' emerytek. Tak, tak. Nie ma żadnej pomyłki. Pod bieloną ścianą cerkwi siedzą trzy 'babuszki'. Jest zima, więc mają na sobie po kilka kiecek i tyleż kubraków, a na głowach chustki, których sposób wiązania pamiętam z radzieckich kreskówek i ilustracji w książce 'Bajki ludów radzieckich'. Jak wyjaśnia narrator, świadczenia emerytalne w Rosji są tak katastrofalnie niskie, że starsi ludzie, by nie głodować zmuszeni są żebrać.

Warto dodać, że Rosja właściwie równolegle z Polska dokonała reformy systemu emerytalnego. Oto co na ten temat znalazłam w sieci: System emerytalny Federacji Rosyjskiej jest oparty na dwóch obowiązkowych filarach i jednym dobrowolnym. System obowiązkowy, podobnie jak w Polsce, oparty jest na zasadzie zdefiniowanej składki

Pierwszy filar tworzą dwa komponenty: powszechny, oparty na zasadzie repartycyjnej, finansowany przez zunifikowany podatek społeczny opłacany przez pracodawców (podstawowa część emerytury pracowniczej) – gwarantowany jest dla wszystkich obywateli przez Federację Rosyjską, finansowany na zasadzie repartycyjnej ze składek ubezpieczeniowych (ubezpieczeniowa część emerytury pracowniczej).

Drugi filar finansowany jest na zasadzie kapitałowej w wyniku inwestowania składek ubezpieczeniowych (kapitałowa część emerytury pracowniczej). System obowiązkowy uzupełnia trzeci filar – dobrowolne oszczędności emerytalne – pracownicze i indywidualne.

Zreformowany system emerytalny w Rosji nie zapewnia osiągnięcia nawet w długim terminie zbilansowania systemu emerytalnego, ponieważ istotnym problemem jest sytuacja demograficzna Rosji. Ludność Rosji zmalała przez 20 lat (od 1989 roku) o około 6 milionów osób.

Obecnie w Federacji Rosyjskiej występuje znacznie krótsza długość życia niż w krajach Europy Zachodniej, co oznacza, że w przyszłości powinna ona ulec znacznemu wydłużeniu, co przy nieznacznie wyższej dzietności niż w Polsce prowadzić będzie do istotnego pogorszenia proporcji między pracującymi a świadczeniobiorcami. 

Jednocześnie niska oczekiwana długość życia mężczyzn (przy urodzeniu – 61,83 lat wg danych z 2008 roku przytoczonych w raporcie „Pension Reform Options for Russia and Ukraine: A Critical Analysis of Available Options and Their Expected Outcomes”) istotnie utrudnia podniesienie ich wieku emerytalnego oraz zniesienie przywilejów emerytalnych.

Bida, co?

sobota, 25 września 2010

Chcę być francuskim emerytem


Jak tak siądę i myślę, to dochodzę do wniosku, że być francuskim emerytem miodnie jest. Powiem więcej – jest to poświęcenie, na które zdecydowanie jestem gotowa.

Dywaguję o tych francuskim uposażeniu na jesień życia w związku ze zdecydowanymi krokami, jakie społeczeństwo mieszkające za Linią Maginota powzięło w związku z zamiarami ich prezydenta, który postanowił podwyższyć wiek emerytalny z 60 na 62 lata. Prawdą jest to, co powiadają o Francuzach, że nigdy nie są gotowi na reformy, ale zawsze na rewolucję.

Nie chciało się Francuzom ruszyć w 1939, nie chce im się też zbyt długo pracować... No i ja ich właściwie rozumiem. Nasi politycy uzasadniają konieczność przedłużenia wieku emerytalnego z 65 lat do 67, że niby wykluczenie społeczne osób starszych, brak aktywności zawodowej wpływający na ich fatalne samopoczucie, niska emerytura itd. etc.

Ale mnie nikt nie pytał, czy mnie się to podoba. A mnie się nie podoba. Bo po pierwsze primo to mnie się wykluczenie nie ima, bo nie przeszkadza mi, że ludzie są daleko ode mnie, po drugie primo samopoczucie to ja mam fatalne, gdy za dużo ludzi czegoś ode mnie chce, a po trzecie primo – niska emerytura... Heh... Chciałoby się powiedzieć: no, proszę Cię ministru i premieru...

Jeśli pójdę na emeryturę w wieku 67 lat, to ile ja się nią nacieszę? Góra trzy lata, o ile w ogóle dożyję do tego ustawowego wieku emerytalnego.

No więc ja chcę na francuską emeryturę, bo mając lat 60 i co miesiąc pobierając należne mi świadczenie to ja sobie czas zagospodaruję, wykluczona się czuć nie będę, zajęcie sobie znajdę, żyć będę po prostu jak francuski emeryt – wygodnie, komfortowo, beztrosko. Umierać będzie mi się lepiej.


Zaraz do Sarkozy`ego napiszę, zaznaczę, że najnowszą płytę koleżanki małżonki nabyłam. Nie mój to gust, nie moja muzyka, ale jeśli ma to być inwestycja w emeryturę, to na to poświęcenie takoż jestem gotowa.

Znikam zatem, żeby zacząć żmudne i mozolne pisanie, przypominając sobie francuskie słówka...

Mon Cheri Monsieur Président, je vous écris pour Vous...

sobota, 18 września 2010

Nie wiem, co robić, a mam kłopot z przyszłą emeryturą


Stoję w martwym punkcie. Nie wiem, co mam robić dalej? W sprawie swojej przyszłej emerytury co mam robić? Zobowiązałam się, głównie sama przed sobą, gruntownie rozpoznać rynek instrumentów, które w przyszłości stanowić będą alternatywę dla ZUS. No i rozpoznałam, tylko że... One wszystkie, te sposoby, są nic nie warte.

Bo weźmy na ten przykład IKE, które właściwie stanowić powinno podstawę w przypadku oszczędzania z przeznaczeniem na przyszłą emeryturę. Trzeci filar, znaczy się. Filar - jak wiadomo - stanowić powinien oparcie. Ale nie liczyłabym na to. Po pierwsze primo – limit wpłat. W 2010 to niecałe 10.000 zł (dokładniej: 9.579 z). A jeśli kogoś stać na więcej? Ile daje odkładanie przez 30 lat 10.000 zł rocznie? Nawet jeśli ten pieniądz pracuje, to nie będzie to powalająca kwota. 

Bardziej realnie niż te 10.000 zł... Wychodzi, że odkładając na IKE 1.000 zł rocznie przez 30 lat dostanę jakieś, niecałe, 100 zł do swojej emerytury. No, szał!

Środki zwolnione są z podatku Belki, ale pod warunkiem, że odkładać je będę do osiągnięcia wieku emerytalnego. No dobra, spróbuję jakoś dociągnąć do 60-tki.

Wada podstawowa? Słaby kontakt ze swoją kasą. A jak uznam, że bank, makler, towarzystwo ubezpieczeniowe, TFI słabo zarządzają moimi środkami i nieskutecznie je pomnażają, to nie mam możliwości zmiany zarządzającego. Znaczy się tak – likwiduję konto, ale już nigdy przenigdy nie będę miała możliwości założyć następnego.

Fundusze inwestycyjne to całkiem inna bajka, w najlepszym tego słowa znaczeniu. No, ale trzeba dzielić się z fiskusem zyskami, poza tym wiedzę trzeba mieć i stale śledzić giełdę. Tanio kupować, drogo sprzedawać. Można, oczywiście, zdać się na maklera, ale trzeba przecież 'odpalić' mu prowizję. Myślę sobie jednak, że warto się trochu wyedukować i podjąć ryzyko. Dla tej bajki.

Obligacje też niegłupia rzecz, ale najpierw trzeba zgromadzić niewąską kasę. A zysk? No, zdecydowanie lepszy niż na lokacie bankowej. Zaraz i o tym... Ryzyko związane z obligacjami? Twierdzą, że nie ma żadnych, bo gwarantem jest Skarb Państwa. Choć przykład Grecji nie napawa optymistycznie, to warto pamiętać, że w XX, a tym bardziej w XXI wieku jeszcze żadne państwo nie splajtowało.

Lokata. Chciałoby się powiedzieć: 'no, proszę cię, przestań'. Jeśli miałabym odłożonego trochę grosza i chodziłoby mi tylko o przechowanie kasy na rok, żeby uniknąć skutków inflacji, to pewnie bym o tym pomyślała. Nie warto się jednak nabierać na te obiecywane przez banki 5% czy 7%. Minus inflacja, minus podatek Belki...

O ROR-ach nawet nie wspomnę. Oprocentowanie znikome, łatwa dostępność do pieniędzy, a tym samym pokusa, by cosik uszczknąć teraz, już, zaraz. Uzupełnienie luki jest trudne i na ogół mało prawdopodobne. Prawda? Ojej, a jednak wspomniałam o RORze...

Co jeszcze? Polisy z funduszem inwestycyjnym i polisy unit-linked. Szkoda nawet gadać. Coś co jest do wszystkiego, w rzeczywistości jest do... Ni polisa, ni inwestycja. Bywa, że można dostać 1 zł odszkodowania na skutek śmierci, ale wszystko to napisane jest w umowie tym małym, maleńkim druczkiem, którego na ogół zwyczajnie nie chce nam się czytać.

Popsułam sobie nastrój na weekend. Oj, jak bardzo go sobie zepsułam. Ale może sięgnięcie dna przyniesie jakieś konstruktywne rozwiązanie problemu emerytalnego?

środa, 15 września 2010

Jak z niczego oszczędzać na emeryturę

Znów się irytuję prasowymi doniesieniami. Złoszczę. Wściekam. Ciskam kalumnie. Ale jestem właściwie bezsilna, zwłaszcza, że wiem, iż analitycy, mniej ładnie, za to bardziej trafnie zwani analami, mają rację.

Rzecz tylko w tym, że w tej swojej racji, która jest bardziej racją, bo jest ichniejsza niż mojsza, stracili jednakowoż kontakt z rzeczywistością, a swoje analizy kierują do ludzi, którzy pobłażliwie patrzą na średnią statystyczną zarobków Polaków. Bo to ich niewiarygodnie wysokie wynagrodzenia zawyżają te dane. Ze szkodą dla takich szaraczków jak ja.

Więc tak. Polacy to banda niefrasobliwych nierobów, którzy ani jednej myśli nie poświęcają przyszłości, emeryturze w szczególności. Matołki przebąkują coś wprawdzie, bo tyle do nich dociera, że za lat 30 otrzymywać będą w najlepszym razie 40% swojego obecnego uposażenia, a jednak nie podejmują żadnych kroków, by jakieś zabezpieczenie finansowe sobie zorganizować. Nie, to nie ja tak myślę o swoich ziomalach z planety RP. Taki obraz wyłania się mediów, opinii polityków, dziennikarzy i anali.

Łatwo mówić. Ale co z tym zrobić?  

Piszą więc tak:  Podstawową zasadą skutecznego i efektywnego oszczędzania jest odkładanie 10% swojego dochodu netto, niezależnie od jego faktycznej wysokości. To całkiem rozsądne jest. Ale jeśli otrzymuje się na rękę 1.800 zł i z tego trzeba opłacić mieszkanie i uregulować rachunki, a i na życie coś zostać musi, to jak te 180 zł odłożyć?

Chociaż z drugiej strony: Jako przykład można przytoczyć sytuację dzisiejszego 30-latka, który może pozwolić sobie na odkładanie 200 złotych aż do momentu przejścia na emeryturę, czyli przyjmijmy - do 65 roku życia. Przez 30 lat oszczędzania, zakładając dziesięcioprocentową stopę zwrotu oraz uwzględniając wszelkie koszty, podatek Belki oraz inflację, możemy uzbierać jakieś 250.000 zł, co pozwoli na dodatkową emeryturę w wysokości 1.500 zł. Kusi, co? No i brzmi sensownie. 

Jednakowoż - czy ten rachunek zysków aby odpowiednią stopę inflacji uwzględnia? 1.500 zł za 30 lat ile będzie warte? Co za to kupi ówczesny emeryt? I wątpliwość najistotniejsza - skąd wziąć co miesiąc te dodatkowe 200 zł?

Albo to, też dobre: W miarę zwiększania się zarobków, powinniśmy proporcjonalnie zwiększać wysokość oszczędności. Heh... Jakie 'zwiększanie się zarobków'? Każdy przedsiębiorca tłumaczy się kryzysem i trudnościami na rynku. Spowolnieniem gospodarczym... Ładnie się to nazywa. Ładnie. Tylko skutki dla szeregowego pracownika wcale nie są ładne.

Tak. Wychodzi na to, że my, Polacy, nie jesteśmy w kwestii finansów osobistych szczególnie odpowiedzialni. Zaciągamy kredyty i pożyczki. Konsumpcji nie chcemy odkładać na później. Nie mamy oszczędności. Nie myślimy o przyszłości, o starości, o jesieni życia. Nasza wina, że chcemy czegoś od życia. Że chce się nam pożyć. Coś mieć. Coś zobaczyć. Dokądś pojechać. Weekend spędzić na Mazurach. Pod żaglami. Albo w Bieszczadach. Po górach dwa dni podreptać. Wypocząć w ciepłych krajach, albo nad naszym, równie kosztownym morzem... 

Czemu tak z nami jest?  

Bo życie jest kruche takie. Dziś, najpóźniej jutro pewnie mi w końcu pikawka strzeli od nadmiaru zmartwień i leżąc w sterylnej bieli szpitalnego łóżka, zanim oczy zamknę na zawsze przyjdzie mi pewnie, a i nie jednemu rodakowi w podobnym położeniu, do głowy, że zamiast ciułać grosz do grosza i ładny ciuch, wyjazd interesujący, pomysł jakiś szalony odkładać na bliżej nieokreślone 'kiedyś', trzeba było po prostu to zrobić. Po co? Żeby cieszyć się. Teraz się cieszyć, się uszczęśliwić i kogoś też uszczęśliwić. I o opinię nie dbać. O opinię mass-mediów, publikatorów w szczególności. 

Bo te same media, zakłamane jedne, które nas za tę niefrasobliwość krytykują, codziennie z lubością wręcz chorobliwą uprawiają kult młodości, epatują luksusem, bogactwem, pieniędzmi o wartości niebotycznie niewyobrażalnej, spychając ludzi w podeszłym wieku na margines. Jedyne zdjęcia osób starszych to te z wystawy World Press Photo albo stanowiące ilustrację do tematów emerytalnych. Materializm, materializm i młodość tylko się liczą!

Nawet osoby po 40. roku życia są już passe. Zwiędło to-to. Zęby im się psują. Skóra się marszczy. Tu i ówdzie przybyło i zbyć się tego nie da, bo organizm ma swoje prawa, których z wiekiem nabywa. Wbrew naszemu widzimisię...

A jeszcze aktor, który w serialu gra postać 'zwyczajnego Polaka' (i opowiada, że on wie, jak to jest, że się wczuwa świetnie, że rozumie te problemy) za 8-dniową pracę na planie zdjęciowym otrzymuje 32.000 zł. I kiedy wraca do domu może już przestać być szarym obywatelem. I nawet nie wie, że płaca minimalna w tym kraju to 1.408 zł brutto. Wielu zwyczajnych Polaków, zbyt wielu, takie właśnie wynagrodzenie otrzymuje.

No to jak tu żyć, w końcu? 

Wiem, wiem. Niech media robią swoje. A o przyszłości myśleć trzeba, zabezpieczyć sobie starość. Ale czy naprawdę nie możemy liczyć na rozsądne rozwiązania systemowe? Mnie nie chodzi o roszczeniową postawę, o to, by państwo się mną opiekowało. Przy odpowiednich warunkach do działania poradzę sobie. Nawet z 1.800 zł miesięcznie. Bo będę mieć motywację, by zarabiać więcej. I odkładać więcej, jeśli państwo stworzy obywatelowi takie warunki. A pracodawca będzie miał możliwość, by płacić więcej. Z korzyścią dla wszystkich.

Czy to naprawdę tak wielki uszczerbek dla budżetu, jeśli sobie każdy z nas te emerytalne oszczędności odpisze od podatku? Dla Polaka to powód wystarczający, by odkładać choćby 50 zł miesięcznie. Niewiele, ale zawsze coś. Jak się zarabianie spodoba Polakom, to i odkładanie wejdzie im w nawyk. Wszak nie od dziś wiadomo, że ziarnko do ziarnka, a zbierze się miarka. Nawet niejedna, problem tylko w tym, że jak już człowiek ma pół miarki, to ustawodawca tak robi, że do tego, co się odłożyło trzeba - i to w trybie pilnym - sięgnąć... Zbyt często te czarne godziny się w życiu przeciętnego Polaka pojawiają.

Nie, granie w totolotka nie przynosi żadnych spektakularnych efektów.

No, dobrze. A więc nadal życiem się będę cieszyć, choć różowo nie jest. I przyglądać się będę dalej i zastanawiać, co z tym fantem emerytalnym zrobić można, przy groszowych zarobkach.

Przynajmniej jedno jest pewne, będąc teraz nawet nie klasą średnią, łatwiej mi będzie znosić biedę na emeryturze. Ufff... Chociaż tyle. A już myślałam, że ubogiemu zawsze wiatr w oczy...

poniedziałek, 13 września 2010

OFE wcale nie walczą jak lwy w spółkach giełdowych

Chyba odrobinę skaczę po tematach. Powinnam trzymać się trzeciego filara, skoro już zaczęłam i deklarowałam w dodatku, że lubię porządek i jak wszystko jest po kolei, a nie taki chaos.. I takie tam. Aleeee! Ale dorwałam stary egzemplarz 'Gazety Wyborczej', w której znalazłam artykuł zatytułowany 'Niech OFE walczą jak lwy na spółkach giełdowych'.

Mniejsza o nośny headline. Treść, którą serwuje Tomasz Prusek mnie poruszyła. Pozwolę sobie na obszerne cytaty, a żeby zadość się stało przepisom o prawie autorskim, prasowym i prawach pokrewnych, a także z powodu zwykłej przyzwoitości, bo się dziennikarz napracował przecież, uprzejmie donoszę, że chodzi o wydanie 'Gazety Wyborczej' z dnia 6 września roku pańskiego 2010. Na stronie 30 owegoż dziennika czytamy, co następuje:

Kiedy w jednej ze spółek giełdowych dwóch akcjonariuszy skoczyło sobie do gardeł, nie było do końca pewne, kto weźmie górę. Języczkiem u wagi na walnym były głosy funduszy emerytalnych. Kiedy zapytałem nieoficjalnie jeden z nich, czy opowie się po jakiejś stronie, usłyszałem: 'A po co nam kłopoty? Żebyśmy potem przeczytali na pierwszych stronach gazet, że może coś dostaliśmy pod stołem? Zaraz zaczną się pytania, dlaczego tak postąpiliśmy, a nie inaczej. Lepiej się wcale nie wychylać'. Działo się to w sytuacji, gdy spółka mogła zbankrutować i szlag by trafił ileś milionów zainwestowanych w imieniu przyszłych emerytów. Na szczęście jeden z adwersarzy w boju o władzę odpuścił i spółka ocalała.

Musiałam dodać i to ostatnie zdanie, by uspokoić czytelników, że historia ta dobrze się skończyła. To znaczy – dla spółki dobrze, ale czy dla mojej przyszłej emerytury również? Przyszło mi do głowy, iż dotąd żyłam w przekonaniu, że powierzam swoje pieniądze OFE, instytucji, której pełna nazwa brzmi Otwarty Fundusz Emerytalny imienia... (tutaj sobie można dopisać, czy imienia AEGONa, czy Złotej Jesieni, czy Polsatu, czy ING, czy innego Amplico, AXA, Pocztyliona etc.).

Ufam tej instytucji. Wierzę, że będzie pomnażać kapitał, który jej powierzam. Liczę na to (oj, jak ja skrupulatnie liczę, rachuję, dzielę i mnożę), że na starość otrzymam z tych pieniędzy, z tych zwielokrotnionych złotówek swoją emeryturę.

I w tej swoje wierze, liczeniu, ufności jestem zwyczajnie, jak się okazuje, naiwna. Jak dziecko. Jak młokos. Jak szczyl, szczeniak, gówniarz. Mam lat.... ho, ho, ho, a może i więcej. A zachowuję się, jakbym miała mleko pod nosem. Zapomniałam o rzeczy najważniejszej. Ta instytucja, w której taką ufność naiwnie pokładam, to nie zaprogramowane na pomnażanie środków komputery, które zrobią wszystko, by wywiązać się z postawionego przed nimi zadania.

Ta instytucja to budynek podzielony na pokoje. W każdym z nich stoi krzesło, biurko, szafa, półki, dywan leży albo inna wykładzina. W oknach rolety czy żaluzje. Może gdzieś firanka albo jakaś zasłonka. Zdarzy się i ludzki odruch – spomiędzy stert papierów, stosów teczek, zawierających Bardzo Ważne i Ściśle Poufne Dokumenty, komputerowych monitorów, nieśmiało jakoweś zielone listki wychyną. Ludzki odruch, bo przecież te decyzje, Ważne Decyzje, dotyczące mojej przyszłej emerytury, podejmują ludzie.

Nie kierujący się ekonomią, rachunkiem zysków i strat, racjonalnymi pobudkami, ale choćby tym, co napiszą media... Impulsem... Kaprysem... Pod wypływem chwili decydują o tym, jak i gdzie zainwestować uciułaną przeze mnie złotówkę. Dwa złote. Trzy złote. I jest im wszystko jedno, co ja będę z tego mieć... Czy w ogóle będę coś mieć?!

Czy ci ludzie, odpowiadający za przyszłe emerytury ładnych kilku milionów dzisiejszych 20-, 30-, 40-latków nie powinni mieć w sobie szczególnego poczucia odpowiedzialności? Misji? Nie powinien to być jakiś Zakon NieŚwiętego OFE, do którego przyjmuje się wyłącznie ludzi z powołaniem do pomnażania powierzonych im pieniędzy, a nie takich, którzy o 17:00 zamykają kramik i idą do domu bez żadnej refleksji na temat konsekwencji podpisu złożonego pod Arcyważnym Z Mojego Punktu Widzenia Papierkiem?

Lekko szafuje się nie swoimi pieniędzmi. Bo przecież moje 20 zł to dużo. Ale czyjeś 20 zł to grosze.

Wiedział ktoś o tym, że OFE tak sobie, kompletnie od niechcenia i chyba trochę nam wszystkim na złość poniewiera naszych, nie swoich 200 mld złotych, nie bardzo wiedząc co z tym zrobić... Są w tej chwili jednym z najważniejszych graczy na parkiecie, ale mają to gdzieś. Mogą zarobić 60 mld zł tak sobie, bez większego wysiłku, ale to też mają gdzieś... Nie, nie OFE to mają gdzieś. Ale ludzie, którzy tam pracują, których jedyną motywacją jest chyba wyłącznie dotrwanie do emerytury.

Pociesza mnie jedynie to, że taką samą figę z makiem dostaną na starość jak i ja. Z tą różnicą, że sami sobie na to zapracowali. A mogliśmy wszyscy opływać w dostatki.

sobota, 11 września 2010

PPE, czyli jak dostałam za nic

Rozpoczynam swoją krucjatę pod hasłem 'O Godną Emeryturę'. Wyposażona w wiedzę wydartą rozmaitym, mniej i bardziej skrupulatnym portalom postanawiam przejść od idei do czynu. Od koncepcji do realizacji. Od literek, z których składają się skróty OFE, PPE, IKE, PTE do konkretnych przedsięwzięć, które przełożą się na cyferki z wieloooooma zerami. Nie musi być teraz. Może być za te 30 lat. Byle te liczne zera to nie było jedyne, co składa się na moją emeryturę...

Po kolei jednak. Na początku był wprawdzie chaos. Ale stwórczynią swojej przyszłej emerytury będąc, postanowiłam to jakoś ogarnąć. Przygotować plan, który następnie wcielę w życie. Bo lubię, kiedy wszystko jest po kolei. A więc od czego zacząć? Od dnia pierwszego, rzecz jasna!

Rozsypałam na stole karteczki z rozmaitymi emerytalnymi pojęciami (a jest tego trochę), Wylosowałam PPE. Niech będzie. Dziś stworzę PPE. Pracownicze Programy Emerytalne to miła perspektywa spędzenia emerytury w luksusowych warunkach i to – pośrednio – dzięki swojemu pracodawcy. Czuły kapitalista to nieczęsty przypadek. Warto więc sprawdzić, czy jest taki w pobliżu, a później chuchać na niego i dmuchać. Byle pomnażał majątek firmy i systematycznie gromadził mój emerytalny kapitał.

Można się zastanowić, po co powierzać swoje pieniądze komuś, kto ma mi je wypłacać za moje oddanie i nadludzką harówkę? Otóż do kwoty składki, stanowiącej część mojego wynagrodzenia, w żaden sposób nie może podessać się ZUS. Nie ma znaczenia, czy to składka podstawowa, czy dodatkowa. Nic mu do tej części moich dochodów; żadnych 'należnych' sobie od niej nie pobierze, jak robi to bezwzględnie od każdej innej złotówki, którą zarobię. Nie jest z tym systemem aż tak różowo, bo limit wpłat w roku 2010 wynosi 14.368,50 zł, ale to i tak coś. Duże COŚ.

Moim skromnym zdaniem ustawodawca sam siebie postawił w roli oprawcy, skoro taką ulgę ludziom zafundował, do odkładania na emeryturę w ramach PPE zachęcając. Ale to już nie mój problem. Natomiast zrobić na złość ZUS-owi – tak, to jest nie tylko dla mnie, ale dla każdego rozsądnego kapitalisty w tym kraju motywacja do działania. Zemsta ma zdecydowanie słodki smak. Ta reakcja upewnia mnie w przekonaniu, żem zdrowa na umyśle. Na syndrom sztokholmski zdecydowanie nie cierpię.

Popędziłam więc jeszcze przed świtaniem do pracy. Dreptałam do 8:00 w sekretariacie prezesa. Ponieważ byłam tam jeszcze przed sprzątaczką, więc podlałam kwiatki. Przyszła sprzątaczka i zrobiła to samo. Woda z podstawek lała się na dywan, podłogę, kable i nogi sprzątaczki.


Jako że przybyłam tam na długo przed sekretarką, uporządkowałam jej papiery i zaparzyłam dla niej kawę. Za kawę była zobowiązana, za papiery – zebrałam burę. Okazuje się, że nie każdy lubi, jak mu się alfabetycznie poukłada pisma i wymaże gumką notatki, uczynione ołówkiem na marginesach. Cóż z tego, że pracowicie uczynione, jak szpecące biel papieru i czerń druku?

Wreszcie nadciągnął prezes. Jeszcze godzina czekania. Zrobiła się 10:00, kiedy wreszcie otwarły się przede mną wrota do Sezamu, jak mi się wówczas zdawało. Teraz zabłysnę! Zaczęło się od reprymendy za to, że od dwóch godzin, posługując się eufemizmem, którym prezes się nie posłużył, 'nic nie robię', a więc działam na szkodę firmy, nie pomnażając kapitału przedsiębiorstwa. Za te dwie zmarnowane godziny nie otrzymam wynagrodzenia, a jeśli okaże się, że zabieram szefowi czas to potrąci mi całą dniówkę.

Wychodziłam z gabinetu prezesa bogatsza, ale tylko o wiedzę, że potrąci mi całą tygodniówkę. PPE mogę sobie... Będzie mi mówił, co mogę z tym zrobić! Sama zadecyduję! W każdym razie wiem już, że z takiego gromadzenia środków na swoją przyszłą emeryturę nici, mówiąc oględnie bardzo. A i pracodawcę przydałoby się zmienić, na bardziej oświeconego w temacie. Zwłaszcza, że czytałam, iż są tacy

Niepowodzenia hartują, więc poddawać się nie będę. Wszak to początek mojej emerytalnej krucjaty. Jeszcze nie wszystko stracone. Tylko tej tygodniówki, w mordę, żal... Jedyne co mnie pociesza, to to, że i ZUS w tym miesiącu dostanie mniej. 

Dociera do mnie, że marna, oj marna to pociecha... W końcu nie chce być inaczej: mniej składek = mniejsza emerytura... 

Może weekend ukoi mój ból... 

środa, 8 września 2010

Szukam konstruktywnego rozwiązania problemu emerytalnego

Pomna nocy spędzonej w niezbyt różowej przyszłości i przekonana, że za tych 30 lat nie będę wiodła wesołego życia pogodnej starowinki, postanowiłam spędzić trochę czasu na zapoznawaniu się z możliwościami zabezpieczenia jesieni życia. Dzięki Bogu, że stworzył Amerykanów a oni Internet!

Kawa dymiła sobie w kubku, kiedy zabierałam się za przeszukiwanie zasobów Globalnej Sieci, przekonana, że zajmie mi to najwyżej godzinkę. Zaraz znajdę odpowiedź na nurtujące mnie pytanie i będę mogła wrócić do swoich zajęć.

Wiele, bardzo wiele wyjątkowo długich godzin później kawa jest zimniejsza niż mój niedoszły kolega małżonek z koszmarnego snu emerytalnego. Wokół laptopa narosło trochę śmiecia. Walają się chusteczki do nosa, papierki po słodyczach, sreberko po czekoladzie. Wykałaczka. Widelec (a ten tu skąd?!). Miseczka z topniejącym lodem. Ogryzek brązowieje na stosie fiszek z bazgrołami, które wcale nie przybliżyły mnie do rozstrzygnięcia zagadnienia, jakie pewnie i tej nocy spędzać mi będzie sen z oczu, uszu, a nawet brzucha, nóg, stóp i paznokci.

Mam wrażenie, że przeczytałam cały Internet od deski do deski. Znalazłam - swoją drogą interesujące i językiem giętkim całkiem popełnione - publikacje, którymi zapełnić można by 20000000000000000-stronicowe tomiszcze, z jakże odkrywczymi informacjami, że system emerytalny w Polsce jest kompletnie niewydolny, emerytom grozi bieda, świadczenia są głodowe, zaraz się to wszystko zawali, a najgorzej to będą mieli ci, którzy na emeryturę przejdą za 30 lat. Czyli ja! Czy zawszę muszę mieć najgorzej?! Poza tym te mądrości to, to, to... To ja wiem to wszystko! Czuję to w moczu! I w proroczych snach (a żadnego więcej przeżyć nie chcę) mnie się objawia. Rozwiązana szukam!
   
Wreszcie jest. Pojawia się jakaś mdła bo mdła, ale jednak iskierka nadziei. Znajduję serwis, którego zapewne niezbyt rozgarnięty autor tudzież autorzy – wobec tego ogromu pesymizmu, jaki tego dnia w swoich bezskutecznych poszukiwaniach mimowolnie wchłonęłam i to w dawkach przekraczających wszelkie dopuszczalne normy – twierdzą, że jest źle, będzie jeszcze gorzej, ale da się z tym coś zrobić. W myśl zasady – z każdego szamba można jakoś wybrnąć.
 

Zobaczymy, zobaczymy. Jakoś sceptycznie do tego podchodzę. Ale jeszcze w tym tygodniu przeprowadzę pierwszy, acz wielce gruntowny test zawartych tam porad. Jak się nie uda, to nie będę udawać, że się udało, ale znajdę jełopów i zrobię im z czterech liter jesień średniowiecza!  



Hmm....



No, tak...



Późna pora...



Spać pora...



Trzeba by się położyć....



Popisałabym może jeszcze?...



Boszszsz... Jak ja się nie chcę położyć spać!
  
Ależ mi ta emerytura zalazła za skórę! Boję się jak wszyscy diabli, że starowinką będąc, do szczurów szyć będę z kuszy, czy innego śmiercionośnego narządu... Celem stworzeń tych konsumpcji.

No, niech mi się franca tej nocy przyśni.... Nie wiem, co uczynię... ? No, nie wiem...  

Dobranoc. Idę do łóżka. Wszak twardym trzeba być, a nie miętkim.

wtorek, 7 września 2010

Sen emerytalny, czyli jak to się zaczęło

Budzę się jak zawsze o 6:00. Za oknem ptaki już dawno rozpoczęły swój koncert, a ludzie poruszają się niemrawo po osiedlowych trawnikach, usiłując namówić czworonogi do pospiesznego załatwienia swoich potrzeb. To wcale nie jest łatwe. Rozumiem te biedne psy, jak mało kto. Będziecie w moim wieku, pojmiecie.

Zwlekam się z trudem z wyrka. Bosymi stopami dotykam zimnego, szorstkiego parkietu. Przydałoby się cyklinowanie, ale to drogie i właściwie po co mi to? W każdym razie papcie zawsze, każdego poranka mi to robią. Chowają się głęboko pod łóżkiem, jakbym mało miała problemów. Schyl się... Łatwo powiedzieć! Później nie można się podnieść z podłogi. A pęcherz ciśnie. Cholerna starość.

Do łazienki nie mam daleko, bo ile można chodzić po 28 metrach kwadratowych? Wiem, wiem. Szał! Sąsiadka mieszka na 20. Przynajmniej ma równy metraż i nikt nie robi z tego sensacji. A moje ukochane dzieci i wnuki stale mi mówią, że 'mogłabym już wyjść z tych 30 metrów'. Gdzie oni widzą te dwa metry więcej?

Chyba że chodzi im o to miejsce na cmentarzu, co je 15 lat temu wykupiłam obok świętej pamięci starego, jak doprowadzony do bankructwa przez rządzącą koalicję Zakład Komunalny przed ogłoszeniem upadłości majątek wyprzedawał. Promocja taka była... Się ogłaszali: 'kwatery prywatne w otoczeniu zieleni. Spokojna okolica i równie cisi sąsiedzi'.

Do dziś żałuję, że wtedy czterech nie wzięłam. Miałabym 8 metrów więcej powierzchni mieszkalnej, a przynajmniej użytkowej. Ogrzewać tego nie trzeba, temperaturę niską trzyma, więc może służyć za lodówkę. Bo prąd dawno odcięli, a nie ma gdzie mięsa trzymać. Jedyny plus tej biedy, że szczurów w piwnicy nie ma. I bezpańskie sierściuchy się nie szwendają po osiedlu. BTW: Malinowska z warzywniaka swojego pekińczyka pięknie spasła. Tylko pilnuje go franca bardzo.

O, pod drzwiami znów ulotki, wsunięte przez domokrążców. Jako jedyni tu zaglądają. Kiedyś listonosz bywał z emeryturką, ale już nie przychodzi. Wszystkim świadczenia zabrali, bo podobno rządzący nie mieli z czego żyć. Trudno się dziwić, skoro się nam parlament rozrósł do 800 osób... Wybory dwa miesiące trwają! I to tylko w pierwszej turze! Zostawili tylko mundurowym, olimpijczykom i nauczycielom. No, tych ostatnich nikt nie ruszy. Jak to-to zaczęło strofować premiera, pouczać, pastwić się, zeszyt sprawdzać, pały stawiać, to miło było patrzeć, jak się ucieczką salwował...  

Jaka lektura na dzisiejsze posiedzenie? Co my tu mamy... 'Spokojna jesień', 'Złoty zmierzch życia', 'Dom spokojnej starości dla ciebie'. Że jak człowiek starszy, to już do niego można walić na 'ty' z małej litery. Też mi coś. Choć lektura adekwatna. Wszak to cały blok emerytów. A po klatkach schodowych w niedzielne popołudnia snuje się młodzież zdegustowana, że dziadkowie wciąż żyją. Ale że rosołu, krwawicy naszej, się najedli z makaronem, co go wypłukujemy na zmianę z odpadów wyrzucanych przez pobliską restaurację, to już zapomnieli...  

A właśnie! Dziś mój dyżur. Trzeba wypastować kalosze. Dbająca o wygląd jestem, a w sandałach to się kiepsko w tych śmieciach brodzi. Bywa, że i po pas człowiek wpadnie, ale co wyłowi to jego! W zeszłym tygodniu to były dary losu! Szpital miejski z sal operacyjnych śmieci podrzucił. Mamy zapasy na zimę, choć ludzie mogliby bardziej być dbający o higienę. Myć się częściej i przede wszystkim staranniej depilować. Nie wszystko może udawać golonkę. I pić mogliby mniej, choć do wątróbki na winie niepotrzebne będzie wino...

BUM!!! ŁUP!! BACH!!

Huknęłam głową w nocny stolik, zrzucając lampkę, książki, gazety, budzik, komórkę, laptopa i porcelanowego osiołka, pamiątkę od ukochanego, przywiezioną z egzotycznej podróży. Ciężko dysząc siedziałam w obficie zroszonej potem pościeli. Mokry podkoszulek zimną szmatą zalegał mi na plecach. Trzęsłam się jak w febrze. Jasna dupa! Boszszsz... To sen tylko! Sen!


W pościeli coś się poruszyło. Dawno zmarły kolega małżonek? Nie, aktualnie żyjący pan konkubent. 'Nie śpisz sobie?' - spytał słodkim głosem i ponownie zapadł w sen. Tego w nocy to nawet wystrzały armatnie nie ruszą.  

Gdy wreszcie ochłonęłam z sennego koszmaru, położyłam się, ale długo nie mogłam zasnąć. Zaczęłam więc liczyć. 'Masz ponad 30 lat do emerytury. Masz ponad 30 lat do emerytury. Masz ponad 30 lat do emerytury...'.

Kobieto! Zróbże z tym coś konstruktywnego, do diaska!