poniedziałek, 29 listopada 2010

Emerytalny serial

Kiedy o poranku dzwoni budzik, wcale nie zastanawiam się nad tym, co dzisiaj mam do zrobienia, z kim powinnam się spotkać, co ustalić, którą z rozpoczętych realizacji wytrwale prowadzić ku szczęśliwemu finałowi... Niczym nałogowiec, który dzień rozpoczyna od zażycia dawki tego, od czego jest uzależniony, ja – na nie mniejszym głodzie – nie mogę się doczekać uruchomienia komputera, żeby jeszcze przed przegonieniem po okolicznych chaszczach psa przeczytać, co nowego w OFE.

Jestem rozczarowana, jeśli o poranku media nie napomkną słowa o dalszych przygodach OFE. Nie dociera do mnie, że jeszcze od 2:00 nad ranem uważnie śledziłam wszystkie doniesienia, więc trudno sześć godzin później znaleźć coś nowego. Niecierpliwię się, ciskam czymkolwiek, co znajdzie się pod ręką, złoszczę okrutnie.

Jestem zagorzałą OFEmanką, a mój nałóg związany z OFEowym serialem z każdym dniem niebezpiecznie się pogłębia. Dostrzegam zagrożenie, ale nie potrafię nic z tym zrobić, w żaden sposób zapobiec rozwojowi uzależnienia. Ukrywam się z tym problemem przed życiowym partnerem i znajomymi.

Jakkolwiek wcześniej dyskutowaliśmy na zagadnienia funduszowo-emerytalne, tak teraz – w poczuciu winy – unikam tematu jak tylko mogę. Żeby tylko nikt się nie zorientował, że siedzę w tym szajsie po uszy.

Nie rozmawiam więc, ale wciąż i wciąż, nieustannie i chorobliwie wręcz o tym myślę. OFE mi się śni, OFE mi się jawi w wyobraźni, wszystko kojarzy mi się z OFE... Jeśli nie mam dostępu do komputera, bo na przykład jestem w drodze na spotkanie, wpadam do pierwszego lepszego saloniku prasowego, żeby znaleźć gazetę, w której wydrukowane będzie magiczne słowo OFE. Przeczytam i od razu odczuwam głęboką ulgę. Znika drżenie rąk, nerwowość, rozbiegany wzrok, zniecierpliwienie i ogólne rozdrażnienie.

Bez OFE wytrzymać mogę dwie godziny, najwyżej dwie godziny i kwadrans. Na wszelki wypadek noszę w portfelu wydarty z jakiegoś dziennika kawałek strony z wyraźnym napisem OFE. Jeśli przymusowa abstynencja się przedłuża, wówczas sięgam po moje koło ratunkowe... Dyskretnie, żeby mnie nikt nie przyuważył, nie przyłapał...

Zaczęłam wierzyć, że wszystko co dzieje się w związku z OFE jest realne, prawdziwe. Bohaterzy serialu pod tytułem 'OFE' są moimi życiowymi idolami. Zaczęłam się na nich wzorować. Tak samo ubierać, odzywać, poruszać. Podobnie farbuję włosy, choć mi nie do twarzy z takim ognistym kolorkiem. Poważnie zastanawiam się nad operacją plastyczną.

Żyję ich problemami. Sporo czasu poświęcam na rozważania, jak załatać dziurę budżetową sięgająca już niemal niemal 55 proc. PKB! W nocy budzę się zlana potem, bo mi się ten deficyt budżetowy nieprzyjemnie śni. Piszę poselskie interpelacje, które wysyłam do Sejmu. Przekazałam im również za pośrednictwem poczty nowelizację ustawy emerytalnej. Wysłałam do organizacji pracowników i pracodawców prośby o ich opinie w sprawie proponowanych zmian. Ślę pisma do towarzystw emerytalnych i ichniej izby gospodarczej.

Fakt, nie otrzymałam jak dotąd żadnej odpowiedzi, ale jestem przekonana, że to sprawka opozycji. Wcale mnie więc to nie dziwi. Jeszcze w grudniu wyznaczę międzyresortowe spotkanie w tej sprawie, a później termin głosowania nad nowelizacją ustawy. Nieobecność parlamentarzystów będzie karana.

Muszę kończyć. Przyszła pielęgniarka, chce zrobić mi zastrzyk z witaminami. A jeśli będę grzeczna, to lekarz obiecał mi w nagrodę spacery po przyszpitalnym parku bez kaftana bezpieczeństwa. Najbardziej lubię przechadzać się obok bloku operacyjnego, bo którejś nocy udało mi się przerobić w napisie OPERACJA 'P' na 'F'... Może dziś znów mnie tam zaprowadzą?

piątek, 19 listopada 2010

Emerytalna prawda rządzących

Bardzo chciałam trzymać się myśli, że w rodzimym politycznym bagienku wciąż jeszcze jest kilku odpowiedzialnych i kierujących się rozsądkiem ludzi. Otóż – nie ma. Wiem, że odkrycie to poczyniłam dość późno, ale z zasady wciąż człowiekowi, który przecież z natury omylny jest, oferuję drugą, i jeszcze raz drugą, i jeszcze ten setny raz kolejną 'drugą szansę'. 

Skończyło mi się to jednak wczoraj, kiedy wyszedł Stojący na Czele Wszystkich Ministrów i rzekł: zabierzemy OFE składki, bo tak. W całej okazałości dostrzegłam wówczas słuszność opinii oponentów w moherowych beretach, którzy na koalicji rządzącej i premierze nie pozostawiali dotąd suchej nitki.

Też sobie kilka kubełków z zimną wodą przygotuję. Ale nie będę ich wozić do Warszawy i ganiać z nimi za Pierwszym Ministrem, tylko zafunduję personie mej lodowaty prysznic.

Sądziłam, że miłościwie nam panujący wiedzą, co robią. Wbrew wszystkim i wszystkiemu chcą nam tu Zieloną Wyspę zafundować. Wierzyłam im. Że trzeba zacisnąć pasa i kryzys przetrwać – wierzyłam. Że przejściowe są kłopoty – wierzyłam. Że Polska znakomicie poradziła sobie z kryzysem – wierzyłam. Że nieoczekiwaną dziurę budżetową (przecież było bardzo dobrze!) załatają – wierzyłam. Że reformę emerytalną dokończą – och, jak bardzo ja im wierzyłam!

Tymczasem z nimi jest jak z prawdą, z którą z kolei jest jak z dziurą w czterech literach – każdy ma swoją.

Mnie się ta ichnia prawda kompletnie nie podoba. To ciągłe grzebanie przy OFE i opowiadanie banialuk o tym, jakie to kosztowne strasznie dla budżetu państwa, to składek przekazywanie.

A taki Balcerowicz Leszek na ten przykład, co to ja mu wierzę, bo uczony jest i analityczny ma umysł, powiedział dla 'Rzeczpospolitej', co następuje: Teza, że dług rośnie z powodu funduszy emerytalnych, jest fałszywa. Mamy do czynienia z nierzetelną propagandą na temat reformy emerytalnej. Słuchając toczących się dyskusji, można odnieść wrażenie, że problemu by nie było, gdybyśmy nie przeprowadzili reformy, a to nieprawda. Transfery do OFE stanowią zaledwie 2 proc. PKB.

W mediach pojawiły się komentarze, że OFE i tak nie cieszą się w nieufnym polskim społeczeństwie popularnością, więc jak się im dołoży zabierając, to to nie będzie polityczne samobójstwo. A więc polityka ponad ekonomią? Czyjeś interesy, które pozwolą utrzymać się przy korycie za cenę bieda-emerytur przyszłych starowinek i starowinków? Pięknie...  

Naprawdę tak trudno zrozumieć, że jeśli teraz nie pozwoli się OFE pomnażać odkładanych na emeryturę środków, to ci nieszczęśni, ubodzy emeryci prędzej czy później znajdą się na garnuszku państwa? A ten garnuszek to nic innego jak budżet... Skoro więc zdecydowaliśmy się na emerytury kapitałowe, bo pół świata sprawdziło to w praktyce (ze świetnym skutkiem, sądząc po zadowolonych minach ichniejszych, nieźle sobie spędzających jesień życia emerytów), to tak trudno się tego konsekwentnie trzymać?

Dzisiaj szybko się z tego rząd wycofywał, tłumacząc, że wcale nie to miał na myśli, co wczoraj mówił, że ma na myśli. Interesujące. W epoce upowszechnienia nagrań video i to w jakości HD takie kłamstwa pociskać! Rządzący przekonani są, że nikt ich nie sprawdzi? Nikomu nie będzie się chciało wracać do wczorajszych zapisów? 

Ehhh... Rozczarowana jestem. Na wskroś urażona. Smutno mi i żal zarazem.

Jak rasowa blondynka znajdę pocieszenie w zakupach. Poszukam sobie na allegro moherowego nakrycia głowy, a okolice jego 'antenki' posypię pokutnym popiołem.

sobota, 13 listopada 2010

Równi pracują na emeryturę równiejszych

Wszyscy skupiają się na zmianach, które czekają OFE, a nikt słówkiem nie wspomina o uprzywilejowanych grupach zawodowych, które ciągną z budżetupaństwa ile się da, traktując go jak nader dojną krowę. Owszem przyczepili się KRUS i rolników, ale to tylko polityka.

Tymczasem należałoby wreszcie zerwać z tymi chorymi tradycjami, które 35-latka w mundurze czynią wyjątkowo młodym, a bywa że i ponętnym emerytem. Wystarczy 15 lat służby i już się należy. Gdzie tu sprawiedliwość? Gdzie postulaty o wydłużeniu wieku, w którym przysługiwać będzie prawo do emerytury?

Pewnie, że obrońcy tych korzyści powiedzą: włóż mundur i służ. Mądrale. Gdyby armia składała się z żołnierzy moich gabarytów nikt nie traktowałby nas poważnie. Niemcy znów by na nas napadli i w ciągu kilku dni zrobili nam z tyłków jesień średniowiecza. Nikt tego nie nazwałby nawet wojną. Ot, anszlus i już. Ale czemu tu się dziwić, skoro ta najbardziej rachityczna armia świata, ledwo sama trzymająca się na nogach, potrzebowałaby trzech żołnierzy żeby obsłużyć pistolet? Jeden trzyma, drugi celuje, trzeci naciska spust. Bez większej gwarancji sukcesu.

Chwilowe korzyści, wynikające z konieczności zużycia mniejszych ilości materiału na... no, mundurami tego nazwać nie można, ale mundurkami i owszem... zdecydowanie nie zrekompensowałyby nam jako narodowi strat. Materialnych, fizycznych i przede wszystkim moralnych.

Wszak to upokarzające byłoby gdyby Niemcy prowadzili pojmanych polskich oficerów... za ucho. 'Raus! Tu mi szedżecz, polnisze szwajne, w kączie!' A sami plądrowaliby nasz dobytek, w tym narodowy.

Zrozumiałe więc, że do armii mnie nie przyjmą, bo po cóż im taki malutki żołnierzyk?

Stąd jednak płynie wniosek, że to pewna forma dyskryminacji jest, skoro z uwagi na gabaryty nie mogę otrzymać świadczenia emerytalnego w wieku 35 lat. Czy to jest sprawiedliwe?! Nie!

Pewnie, że trudno jest mi sobie wyobrazić, że za bandytą biega 63-letni policjant albo kraju broni 60-letni, ledwie widzący żołnierz. Z drugiej jednak strony kto wyzbywa się młodego, silnego, będącego w kwiecie wieku mężczyzny, który mógłby jeszcze trochę popracować, posłużyć narodowi i Ojczyźnie, a jak będzie chciał, to i Bogu?

Doczepię się jeszcze do górników, których uposażenie zwala z nóg, choć i tak jest o połowę mniejsze niż sędziego czy prokuratora.

Jeśli chodzi o emeryturę (i właściwie jak się zastanowić – nie tylko o nią), to w Polsce wciąż są równi i równiejsi...

czwartek, 4 listopada 2010

Poker face w emerytalnej rozgrywce

Jak swego czasu zaznaczyłam, postanowiłam wykazać się sprytem bardziej niż cierpliwością, a już pod żadnym względem systematycznością, w zagwarantowaniu sobie godnej emerytury. Nie sądziłam, że kiedykolwiek w sukurs mi przyjdzie strażak. Pan Strażak. Znaczy się Pan Prezes Pawlak ze swoją twarzą niczym Christophera Walkena face. Poker face! Po po po poker face, jak zawyłaby Lady Gaga.

I rzekł Strażak Pan: nie będzie KRUS podnosił stawek. I rolnikom nie będzie zabrane. I będzie budżet, a więc podatnicy wszyscy nadal dokładać do ubezpieczenia zdrowotnego farmerów. I będą oracze, siewcy, broniarze, plonozbieracze korzystać z przywileju wcześniejszej emerytury. Krowodojarze, koniopaścy, świnopasy również.

I zasiądzie kobieta 55-letnia na progu domu swego, by wyglądać pana ('enypana' – nie czepiajmy się szczegółów). I będzie tak siedzieć aż do śmierci, bo pracą obarczona już nie będzie. Rzekł bowiem Strażak Pan.

Więc skoro tak, pomyślałam sobie, że i ja posiedzieć na klepisku jakowejś lepianki mogę. A że wieś niejedną znam, więc wiem, że te lepiaaaaaaaanki, to... Ho, ho, ho! Moje wielkomiejskie, ledwie 50-metrowe M3 ma rozmiar jednego pokoju w takowej chałupie. Przyzby na ten przykład.

Spakowałam więc kanapki w reklamówkę, wzułam białe kozaczki i popędziłam na Pekaes, żeby z aglomeracji dostać się na wieś. Jakąkolwiek – tak rzekłam miłej pani w kasie. Nie było jednak takiej nazwy miejscowości, więc kierowca, zapewne w porozumieniu z miłą panią z kasy, wysadził mnie w pierwszej osadzie liczącej niespełna 500 mieszkańców. I czym prędzej czmychnął z miejsca zdarzenia.

Odetchnęłam świeżym powietrzem, głęboko się nim zaciągając. Odrzucił mnie jednak fetor obornika zalegającego na ciągnących się po horyzont polach. Zakasłałam, splunęłam i z palcami zaciśniętymi na nosie rozejrzałam się po okolicy. No, ładnie tutaj, choć trochu cuchnie. I chałupy żadnej w zasięgu oka. Nijak się to miało dla moich planów. Emerytalnych w szczególności.

W drogę jednak! Twardym trzeba być... Wiadomo!

Po wielu długich godzinach dość wymagającej włóczęgi, bywało, że z torem przeszkód, dotarłam wreszcie na powrót do wielkomiejskiej cywilizacji. Było już ciemno, wiec blask ulicznych latarni ucieszył mnie jak rzadko.

Miałam bowiem za sobą kilkadziesiąt głównie przebiegniętych kilometrów. Dwa razy farmerzy pogonili mnie widłami, sądząc, że jestem z izby skarbowej. Sześć razy toż samo uczyniły kobiety, którym nie w smak było, że szczuję ich mężczyzn białymi kozaczkami. Goniły mnie w gumofilcach i z szacunkiem przyznać muszę, że bywały szybsze. Też sobie muszę takie sprawić na wieczorne przebieżki.

Raz pomyliłam byka z krową. Raz zbytnio zbliżyłam się do lochy z młodymi. Dwa razy sądziłam, że pies był na łańcuchu, a to tylko łańcuch był na psie. Chciałam pogłaskać kota, ale mnie podrapał. Pogoniło mnie stado gęsi, podszczypujących mnie z lubością w zadek. Wreszcie spóźniłam się na ostatni autobus.

Ale w końcu jestem back in town, więc to koniec przygód na dziś. Witaj wielkomiejski zgiełku! Witajcie zatłoczone ulice! Witaj smrodzie spalin! Cmok, cmok, cmok! Buziak dla jakiegoś pomnika i tabliczki z nazwą placu.

Ufff... Jestem pod domem. Żadnych swojskich zapaszków, a ta psia kupa w którą wdepnęłam, to jest nic w porównaniu z krowimi odchodami, w których brodziłam dziś po kostki. W białym obuwiu, zresztą. Zaraz będę w domciu. W moim nader skromnym, acz przytulnym M.

Wef mordę! Wygląda na to, że w czasie jednej z mnogości ucieczek przez wielohektrowe areały zgubiłam klucze...

Może to prawda, że wsi spokojna, wsi wesoła. Ale ja mam kompletnie zszargane nerwy i ni grama spokoju, ni mililitra wesołości... Pal licho emeryturę dla farmerów! Chcę do dooooooomu!