czwartek, 7 października 2010

Być nową kobietą na emeryturze

Natchnęła mnie ostatnia taka jedna publikacja. Wzmianka o wydarzeniu, które stanowi część czyjegoś – jak się okazuje dotąd nieszczęśliwego – życia. Wystarczyły dwie minuty lektury, by przejrzeć na oczy i zrozumieć, że chcąc legalnymi środkami zadbać o przyszłą emeryturę dreptać będę w miejscu. Aż po grób. A można przecież posłużyć się sprytem i takie właśnie 'emerytalne sprytki' postanowiłam zbierać.



Było tak. Pewien Brytyjczyk żył w nie swoim ciele. Owszem, ożenił się, ma dwoje dzieci, ale było mu ze swoją płcią niewygodnie. W 2000 roku wziął i się zoperował. Znaczy się zmienił – z Christophera w Christinie. Życia sobie i najbliższym szczególnie nie skomplikował, ponieważ nie rozwiódł się, a małżonka i potomstwo szanują jego wybór.

Mało tego – wkrótce po tym, jak zdecydował się na ten radykalny krok osiągnął, a właściwie wówczas już osiągnęła wiek emerytalny. Właściwy dla kobiet, rzecz jasna! Na Wyspach wynosi on, podobnie jak u nas 60 lat. Tak więc Christine mogła pobierać świadczenie emerytalne o 5 lat wcześniej niż Christopher.

I tu mnie brytyjski odpowiednik naszego ZUS-u zaskoczył. Okazało się, że to, co u nas stanowiłoby zapewne ewenement, w GB już 6 lat temu zostało uregulowane prawnie. Zezwala się więc na korzystanie z pełni praw przewidzianych dla swojej nowej płci, ale pozostającym wcześniej w małżeństwie postawiono warunek – rozwód lub unieważnienie związku.

Christina powalczyła w sądzie i dostała to, co chciała; uznano jej prawo do dość nietypowego pożycia małżeńskiego i wypłacono zaległą emeryturę, której wcześniej – ze względu na małżeństwo – nie chciano jej przyznać.

W naszym systemie emerytalnym taka zamiana płci nie wyszła by mi na korzyść. Jako nowo powołany do życia mężczyzna musiałabym pracować pięć lat dłużej. Ale kierunek rozumowania wydaje się być jak najbardziej właściwy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz