Postanowiłam wybrać się w dalszą podróż, bo co tak będę w domu siedzieć? Mój cel – kraj, w którym zagwarantują mi najgodniejszą emeryturę. Bo tych państw, w których dostanę najgłodniejsze świadczenie nie brakuje. A więc globus z szafy czas ściągnąć. Kręcę z impetem plastikowym globem i z zamkniętymi oczmi paluszkiem serdecznym, bo co se będę żałować palca, wskazuję kierunek ekspedycji. RO! România ze stolicą w Bucureşti! O, curvescu!
Rumuni dotkliwie odczuli spowolnienie gospodarcze, czego najlepszym dowodem, że w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, Unii Europejskiej oraz Banku Światowym zadłużyć się musieli na 20 mld euro. Deficyt budżetowy utrzymali na poziomie 6,8%, ale żeby się nie pogłębiał, w następnym roku pożyczą kolejnych 6 mld. Większość tej kasy wydają na wypłacenie emerytur i wynagrodzeń, bo w Rumuni blisko 30% pracujących (co stanowi około 1,5 mln osób) zatrudnionych jest w strefie budżetowej.
Oczywiście, zbulwersowana budżetówka wyskoczyła na ulice, bo nie dość, że rząd obciął im pensje o 1/4, podniósł podatek VAT, to jeszcze zapowiedział zwolnienia. Sytuacja w kraju ma proste przełożenie na wypłatę emerytur – system emerytalny Rumunów od roku 2008 odnotowuje deficyt, który do grudnia wyniesie 3 mld euro. Tymczasem emerytów w tym 22-milionowym państewku (mowa o demografii, a nie przychodach) jest aż 5,5 mln. Tak więc im również trzeba było obciąć świadczenia, i to aż o 15%.
Krewcy rumuńscy emeryci poszli w ślady strefy budżetowej i zorganizowali się w iście geriatryczną, acz wciąż jeszcze rześką armię. W Rumunii wiek emerytalny wynosi (czy też raczej wynosił, o czym dalej) wprawdzie 63 lata dla mężczyzn i 59 lat dla kobiet, ale w rzeczywistości statystyczni rumuńscy mężczyźni kończą pracę zawodową osiągając 56 lat i jeszcze pół roku, a statystyczne rumuńskie kobiety 5 miesięcy po 55 roku życia. Sił więc ów pluton miał wystarczająco, by stoczyć bój z policjantami, którzy otrzymali rozkaz: 'nie dopuścić emerytów pod pałac prezydencki w Bukareszcie'. Walka była wyrównana i zakończyła się remisem.
To było wiosną, a już wczesną jesienią rząd odwdzięczył się emerytom, głównie przyszłym, i pewnej nocy, po bardzo burzliwych naradach, których skutkiem było m.in. ostentacyjne opuszczenie sali obrad przez obrażoną opozycję (skąd my to znamy?), ogłoszono, że odtąd wiek emerytalny zostanie zrównany i podniesiony do 65 lat. Do roku 2015 załapią się nań panowie Rumuni, a do roku 2030 panie Rumunki.
Tymczasem w Krainie Rumuńskich Funduszy Emerytalnych wszyscy żyć będą długo i szczęśliwie. Od początku funkcjonowania zarobiły dla swoich klientów blisko 14,6%, a jeśli wziąć pod uwagę ostatnich 12 miesięcy, to zyski wyglądają jeszcze lepiej – 18,7%.
Rumuńskie Stowarzyszenie Funduszy Emerytalnych przekonuje, że stopy zwrotu mogłyby być znacznie wyższe, ale wcina się im ichniejszy nadzór finansowy, więc zamiast śmiało pomnażać kapitał, zmuszone są prowadzić konserwatywną politykę inwestycyjną. Na celownik grzecznie biorą więc państwowe obligacje i akcje spółek giełdowych. Na fundusze private equity i rynki europejskie wolno im przeznaczać najwyżej 2% swoich aktywów, a na giełdy towarowe i instrumenty pochodne do 3%.
Zdaniem rumuńskich anali od funduszy politycy konsekwentnie i z uporem psują zreformowane systemy emerytalne w państwach Europy Środkowo-Wschodniej. Słowacja i Węgry to najlepszy przykład pazerności państwa, które dla chwilowych korzyści budżetowych zezwala swoim obywatelom na występowanie z funduszy emerytalnych i powrót do systemu à la nasz ZUS.
Zadaniem rządów powinno być dokończenie rozpoczętych reform, a nie ich zawracanie – cierpliwie, mądrze i rozsądnie tłumaczą rumuńscy specjaliści, podkreślając przy tym, że fundusze powinny mieć możliwość jak najkorzystniejszego inwestowania środków swoich klientów. I mają rację, bo od giełdowej bessy dla oszczędności przyszłych emerytów gorsze są kapryśne i nieprzemyślane decyzje polityków, którzy wyraźnie stracili nie tylko kontakt z rzeczywistością, ale i łączność ze swoimi mózgami.
W Polsce na taki sam poroniony pomysł wpadło swego czasu Prawo i Sprawiedliwość. Dokładnie rok temu politycy PiS proponowali, by Polacy mogli występować z OFE. Szczęśliwie do tego nie doszło. Choć pomysły PO, by na stałe obniżyć składkę również zasługują na nagrodę Złotego Moherowego Beretu (nie lepiej brzmi: bereta?).
Wracając jednak na rumuńskiej ojczyzny łono dodam jeszcze, że do tamtejszych funduszy należy 4,86 mln rumuńskich ludzików, którzy w sumie odłożyli 493 mln euro. Najbardziej na rynku panoszy się, znany i u nas holenderski ING. W ramach II filaru powierza mu środki 33% z tych niemal 5 mln, a w ramach III filaru – 25,8%. Jest jeszcze, także znajomy nam, niemiecki Allianz. Razem z ING władają niepodzielnie połową emerytalnego rynku.
Wygląda to, mimo trudności gospodarczych z jakimi boryka się Rumunia, a ze względu na ewentualny kierunek migracji liczę, że przejściowych, całkiem przyszłościowo... No, to może czas w drogę? Jeśli tak, to: drum bun!*
* meaning good journey!
Rumuni dotkliwie odczuli spowolnienie gospodarcze, czego najlepszym dowodem, że w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, Unii Europejskiej oraz Banku Światowym zadłużyć się musieli na 20 mld euro. Deficyt budżetowy utrzymali na poziomie 6,8%, ale żeby się nie pogłębiał, w następnym roku pożyczą kolejnych 6 mld. Większość tej kasy wydają na wypłacenie emerytur i wynagrodzeń, bo w Rumuni blisko 30% pracujących (co stanowi około 1,5 mln osób) zatrudnionych jest w strefie budżetowej.
Oczywiście, zbulwersowana budżetówka wyskoczyła na ulice, bo nie dość, że rząd obciął im pensje o 1/4, podniósł podatek VAT, to jeszcze zapowiedział zwolnienia. Sytuacja w kraju ma proste przełożenie na wypłatę emerytur – system emerytalny Rumunów od roku 2008 odnotowuje deficyt, który do grudnia wyniesie 3 mld euro. Tymczasem emerytów w tym 22-milionowym państewku (mowa o demografii, a nie przychodach) jest aż 5,5 mln. Tak więc im również trzeba było obciąć świadczenia, i to aż o 15%.
Krewcy rumuńscy emeryci poszli w ślady strefy budżetowej i zorganizowali się w iście geriatryczną, acz wciąż jeszcze rześką armię. W Rumunii wiek emerytalny wynosi (czy też raczej wynosił, o czym dalej) wprawdzie 63 lata dla mężczyzn i 59 lat dla kobiet, ale w rzeczywistości statystyczni rumuńscy mężczyźni kończą pracę zawodową osiągając 56 lat i jeszcze pół roku, a statystyczne rumuńskie kobiety 5 miesięcy po 55 roku życia. Sił więc ów pluton miał wystarczająco, by stoczyć bój z policjantami, którzy otrzymali rozkaz: 'nie dopuścić emerytów pod pałac prezydencki w Bukareszcie'. Walka była wyrównana i zakończyła się remisem.
To było wiosną, a już wczesną jesienią rząd odwdzięczył się emerytom, głównie przyszłym, i pewnej nocy, po bardzo burzliwych naradach, których skutkiem było m.in. ostentacyjne opuszczenie sali obrad przez obrażoną opozycję (skąd my to znamy?), ogłoszono, że odtąd wiek emerytalny zostanie zrównany i podniesiony do 65 lat. Do roku 2015 załapią się nań panowie Rumuni, a do roku 2030 panie Rumunki.
Tymczasem w Krainie Rumuńskich Funduszy Emerytalnych wszyscy żyć będą długo i szczęśliwie. Od początku funkcjonowania zarobiły dla swoich klientów blisko 14,6%, a jeśli wziąć pod uwagę ostatnich 12 miesięcy, to zyski wyglądają jeszcze lepiej – 18,7%.
Rumuńskie Stowarzyszenie Funduszy Emerytalnych przekonuje, że stopy zwrotu mogłyby być znacznie wyższe, ale wcina się im ichniejszy nadzór finansowy, więc zamiast śmiało pomnażać kapitał, zmuszone są prowadzić konserwatywną politykę inwestycyjną. Na celownik grzecznie biorą więc państwowe obligacje i akcje spółek giełdowych. Na fundusze private equity i rynki europejskie wolno im przeznaczać najwyżej 2% swoich aktywów, a na giełdy towarowe i instrumenty pochodne do 3%.
Zdaniem rumuńskich anali od funduszy politycy konsekwentnie i z uporem psują zreformowane systemy emerytalne w państwach Europy Środkowo-Wschodniej. Słowacja i Węgry to najlepszy przykład pazerności państwa, które dla chwilowych korzyści budżetowych zezwala swoim obywatelom na występowanie z funduszy emerytalnych i powrót do systemu à la nasz ZUS.
Zadaniem rządów powinno być dokończenie rozpoczętych reform, a nie ich zawracanie – cierpliwie, mądrze i rozsądnie tłumaczą rumuńscy specjaliści, podkreślając przy tym, że fundusze powinny mieć możliwość jak najkorzystniejszego inwestowania środków swoich klientów. I mają rację, bo od giełdowej bessy dla oszczędności przyszłych emerytów gorsze są kapryśne i nieprzemyślane decyzje polityków, którzy wyraźnie stracili nie tylko kontakt z rzeczywistością, ale i łączność ze swoimi mózgami.
W Polsce na taki sam poroniony pomysł wpadło swego czasu Prawo i Sprawiedliwość. Dokładnie rok temu politycy PiS proponowali, by Polacy mogli występować z OFE. Szczęśliwie do tego nie doszło. Choć pomysły PO, by na stałe obniżyć składkę również zasługują na nagrodę Złotego Moherowego Beretu (nie lepiej brzmi: bereta?).
Wracając jednak na rumuńskiej ojczyzny łono dodam jeszcze, że do tamtejszych funduszy należy 4,86 mln rumuńskich ludzików, którzy w sumie odłożyli 493 mln euro. Najbardziej na rynku panoszy się, znany i u nas holenderski ING. W ramach II filaru powierza mu środki 33% z tych niemal 5 mln, a w ramach III filaru – 25,8%. Jest jeszcze, także znajomy nam, niemiecki Allianz. Razem z ING władają niepodzielnie połową emerytalnego rynku.
Wygląda to, mimo trudności gospodarczych z jakimi boryka się Rumunia, a ze względu na ewentualny kierunek migracji liczę, że przejściowych, całkiem przyszłościowo... No, to może czas w drogę? Jeśli tak, to: drum bun!*
* meaning good journey!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz