Sobie jest taki kraik. Mały, niewielki wprawdzie, ale piwo robi genialne. Wydał na świat Jacquesa Brela, jednego z moich ulubionych pieśniarzy. No dobrze, on sam czuł się Flamandem, ale Belgowie nigdy nie robili z tego problemu. Za to nacjonaliści, urażeni stosunkiem Brela do narodowych przywar Flamandów, zabronili mu występów w wielu miastach rodzinnego kraju. Ale ja nie o tym, tylko o tym, że ten nad wyraz ciekawy kraj postanowił znaleźć dodatkowe środki, które przeznaczyć można by na wypłatę emerytur.
Belgowie, nie znając zapewne historii o naszym-nie naszym (bo upominają się o niego Słowacy) Janosiku, postanowili się jednak w niego zabawić. Pomysł jest genialny w swojej prostocie i sprowadza się do systemu: zabrać bogatym i dać biednym. Każdy, kto zgromadził fortunę powyżej 1,25 mln euro obciążony byłby adekwatnym do tej kwoty podatkiem.
Tak uzyskany pieniążek zasiliłby budżet Belgi z myślą o wypłacie emerytur, rzecz jasna. Na razie rząd belgijski przed wcieleniem pomysłu w życie powstrzymuje tajemnica bankowa, dzięki której owe finansowe instytucje nie mogą udzielać informacji na temat środków zgromadzonych swoich klientów. I słusznie.
Długo to nie potrwa, ponieważ prawo unijne jakie jest każdy widzi. A Bruksela, ta sama, która jest stolicą Belgi, naciska, by w państwie Walonów, Belgów i Flamandów również ta kwestia uregulowana została według wspólnotowych dyrektyw. 'Do bani' – myślą sobie zapewne, tyle że po francusku, ci spośród smakoszy żabich udek, którzy swoje interesy, ze względów podatkowych, przenieśli do Belgi. Do Paryża jedzie się stąd jakąś godzinę z kawałkiem, w dodatku komfortowym, klimatyzowanym pociągiem. Czego chcieć więcej od raju?
Tak sobie myślę, że przerażające jest to wszechobecne okradanie ludzi z tego, co uciułają, odłożą, na co zapracują, bo zmyślni są, sprytni, przebiegli i lepiej finansowo radzą sobie od innych. W takiej sytuacji nie chce się ujawniać swoich dochodów, nie chce się w ogóle dążyć do bogacenia, bo i po co? Mniejsza z tym jednak, bo jeśli w totka nie wygram, żadna fortuna mi nie grozi i mojego życia nie zmieni.
Okazuje się przy tej oto okazji, że wszędzie, absolutnie wszędzie system emerytalny jest po prostu niewydolny i postrzegany jest jako nadmierne i niepotrzebne obciążenie budżetu. Stąd prosty wniosek, że 40 lat pracy ludzi, którzy zwyczajnie chcą wreszcie od harówki odpocząć dla nikogo nic nie znaczy. Nie przedstawia żadnej wartości. Jest nikomu niepotrzebne.
Póki człowiek pracuje – jest potrzebny. Kiedy wreszcie chce mieć trochę czasu dla siebie – bo przecież zapracował na emeryturę, tak jak się z systemem umówił, kiedy zaczynał zawodową ścieżkę – nie dość, że jest nikomu niepotrzebny, to jeszcze stanowi tylko ciężar.
Kompletnie odhumanizowany jest ten system. A przecież podobno decydują o nim ludzie. No tak, zapomniałam tylko, że i owszem ludzie, tyle, że młodzi... Przekonani, że emerytura ich nie dotyczy. Pogratulować przewidywalności...